piątek, 17 października 2014

Rozdział 3. Uwaga, ktoś mnie porywa

 Prychnęłam, coraz bardziej rozbawiona całą tą dziwną sytuacją. Za Marco stał jeszcze Mats, Kuba, Łukasz, Roman i Ilkay. Wpuściłam ich do domu, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia głośnym śmiechem. Blondyn obdarzył mnie dość radosnym spojrzeniem, jakby był małym dzieckiem, które dostało cukierka. Dobrze, może z tym akurat przesadziłam. Nikle podniosłam kąciki ust ku górze, stojąc bardziej z boku z założonymi rękami. Najwyraźniej to co powiedziałam, nieźle rozbawiło, ponieważ całą piątka miała na twarzach uśmiechy. Jak się okazało kilkanaście minut później, papa postanowił z nimi przetestować nową Fifę, która dotarła pocztą dopiero dzisiaj rankiem. Kiedy w końcu usiadłam na kanapie, miał czelność puścić do mnie oko! Teraz byłam prawie pewna, że ukartował to wszystko specjalnie. Chociaż nie mógł wiedzieć, co takiego strzeli mi do głowy przyleźć na jeden z wielu treningów. Po zainstalowaniu całego sprzętu do pierwszej, zaciętej rozgrywki stanął mój tata i nasz niesamowity bramkarz.
   - Przesuń się. Sama tutaj nie jesteś - Reus podał mi szklankę coli, korzystając z doskonałej okazji, żeby usiąść obok mnie z dala od ciekawskich spojrzeń innych zawodników. Byli oni bardziej zainteresowani przebiegiem wirtualnego meczu.
    - O nic cię nie prosiłam, kochaniutki - burknęłam niezbyt przyjaźnie - Tym bardziej o to, że zabierasz mi miejsce do siedzenia.
    - Niestety musimy przełożyć naszą kawę na inny termin - wyszeptał ostrożnie, jakby bojąc się mojej reakcji lub tego, że ktoś może usłyszeć cokolwiek. Na mojej twarzy wykwitł grymas, chociaż z jednej strony odczułam ulgę, a z drugiej... Sama nie wiedziałam, co o tym myśleć.
   - Szkoda. Będziesz jednak na imprezie, co nie?- odszepnęłam, w jakichś sposób być może chcąc go przeprosić za wcześniejszy ton, który nie był zbyt miły. Zaraz cały pokój wypełnił się gromkimi oklaski, ponieważ drużyna Romana w piętnastej minucie zdobyła gola. Cmoknęłam, widząc, że moja mama poszła najwyraźniej sobie odpocząć do sypialni. Poklepałam Marco po kolanie, wstając. Przez nikogo... no, prawie niezauważona przeszłam cichcem na taras. Odłożyłam pełną szklankę na parapet, zaraz opierając się o balustradę. Noc była jeszcze młoda, a ruch przycichł tak bardzo, jakby była co najmniej czwarta lub trzecia nad ranem.
    - Czyżbyś nie lubiła mojego towarzystwa?- zapytał głos za mną, od którego przeszły mi ciarki po plecach. Prychnęłam lekceważąco, a zimy wiatr rozwiał moje włosy i stworzył artystyczny nieład. Marco odgarnął mi kilka kosmyków sprzed przymkniętych powiek.
    - A czy powiedziałam ci coś takiego?- odparowałam, mając nadzieję, że skończy w końcu z tymi głupimi pytaniami.
   - Po prostu odniosłem takie wrażenie - mruknął, widocznie strofowany moimi słownymi 'atakami', które najwyraźniej nie leżały w jego naturze.
    - Pozory często mylą.
    - Chyba masz rację.
  Nagle zabrakło nam słów. Dziwne, nieprawdaż? Zazwyczaj paplałam jak zwyczajowa kobieta. Miranda miała mnie już zazwyczaj dość, uszy jej puchły od nadmiaru plotek o innych modelkach, celebrytach i tym podobne. Głęboko zaczerpnęłam powietrza. Lecz zanim odetchnęłam, poczułam, jak ramiona mężczyzny oplatają mnie w talii i unoszą do góry. Narzucił sobie mnie od tak na bark. Chyba wcale nie miał poczucia winy.
     - Gdzie chcesz zabrać moją córkę?! - wydarł się papa, trzęsąc się ze śmiechu. Pozostali goście też mieli niezły ubaw, obserwując całą tą sytuację.
      - Nie mogę powiedzieć!- odkrzyknął, schodząc schodami z drugiej strony tarasu. Moje głośne odgłosy protestu stłumił materiał koszulki chłopaka. Jęknęłam, bijąc go zawzięcie zaciśniętymi pięściami.
     - Policja! Ktoś mnie porywa! Niech ktoś wezwie policję!
Zostałam posadzona na przednim siedzeniu czarnego, smukłego mercedes z schowanym dachem.
      - Jesteś okropny!- powiedziałam oburzona, pocierając rękawem bluzy zaczerwienione policzki. On w odpowiedzi uśmiechnął się tylko jak prawdziwy cwaniak, po czym z piskiem opon ruszył do przodu. Wiatr smagał bezlitośnie moją twarz, a ja... czułam wolność, które przepływała mi pod rozpostartymi palcami. Z mojego zaciśniętego wyszedł okrzyk triumfu. W pewnym sensie po raz pierwszy od przyjazdu tutaj poczułam, że naprawdę korzystam z życia pełną miarą. Zajechaliśmy w nieznane mi rejony Dortmundu, w końcu zaparkowaliśmy za jakimś budynkiem. Blondyn pokazał mi schody pożarowe, które prowadziły na samą górę. Pokazałam mu język, wcale nie zamierzając na niego czekać. Wyjął koszyk piknikowy, następnie zaczął mnie doganiać w drodze na górę. Jednakże nie chciałam dać mu tej satysfakcji chociaż raz. I jako pierwsza dotarłam na dach. Prawie zachłysnęłam się powietrzem, widząc stąd panoramę rozświetlonego miasta. Było to niemal magiczne. Chociaż to raczej złe określenie.
    - Wiedziałam, że ci się spodoba - powiedział Marco, rozkładając na betonie koc w czarno-żółtą kratkę. Otworzył klapki koszyka, jednocześnie zapraszając, żebym usiadła obok niego. Zmarszczyłam czoło, mając dość tego... tego chłopaka, którego wbrew moim oczekiwaniom polubiłam. Usadowiłam się wygodnie, sięgając po garść winogron. Objął mnie ramieniem, nie zważając na mój krótkotrwały protest. Czułam jego ciepły oddech na karku, aż pod wpływem impulsu odwróciłam głowę. Przez kilka sekund patrzyliśmy sobie bez słowa w oczy. Boże, dawno nie czułam bardziej tego, że tutaj jest właśnie moje miejsce na ziemi.