sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 5. Ten ostatni raz

                                              {Muzyka}

   Gdyby blondyn mnie nie trzymał w żelaznym uścisku, pewnie pobiegłabym i zepchnęłabym go z dachu. Przynajmniej pozbyłam się jednego z moich problemów, które powstały w momencie zobaczenia na własne oczy tego drania pozbawionego jakichkolwiek skrupułów. Nagle cały smutek odpłynął daleko stąd, zastąpiony przez niepohamowaną złość. Ale co to da? I tak nigdy nie cofną czasu i zdarzeń, które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego. Niemalże czułam, jak ktoś sięga dłonią w głąb mojego serca i rozdrapuje starą ranę, która ponownie zaczyna pulsować dławiącym bólem. Biłam Marco po klatce piersiowej zaciśniętymi pięściami, próbując się wydostać.
    - Jeszcze ci mało?! Zbyt mało mnie skrzywdziłeś?!- krzyknęłam w stronę Moritza, raniąc do dogłębnie. Miałam to gdzieś, co czuje w tej chwili. On tam nie miał na uwadze moich uczuć, kiedy... Pociągnęłam nosem, chowając twarz w zagłębieniu szyi piłkarza.
    - Daj mi się, chociaż wytłumaczyć, Lizz. Proszę, ten ostatni raz- poprosił zdławionym głosem, na jaki kilka temu jeszcze bym pewnie się nabrała jak ta idiotka. Nawet na niego nie spojrzałam, dając mu do zrozumienia wszystko, co chciałam przekazać moją postawą. Zaczął rozmawiać z Marco, na co kompletnie nie zwracałam uwagi. Wszystkie ich słowa zbiły się w jedną zbitą masę, tworząc szum. Właściwie... dlaczego musiał przyjechać tutaj akurat kiedy ja tu jestem? A mogło być tak pięknie.
   - Ciii, spokojnie. Już go tu nie ma- wyszeptał mi do ucha mój 'wybawca' na co momentalnie podniosłam głowę ku górze. Spojrzałam w miejsce, gdzie jeszcze kilka minut temu stał Mo. Odsunęłam się delikatnie od niego, stawiając kilka kroków w tył, tworząc bezpieczną przestrzeń między nami. Oddychałam głęboko, próbując opanować cały ogrom emocji, który wezbrał gwałtowną falą w mojej głowie.

    - Wszystko popsuł. Jak zwykle!- warknęłam, zaraz ponownie przybierając na twarzy maskę obojętnego smutku. Wciągnęłam niespokojnie powietrze do płuc. Po twarzy spłynęła mi pojedyncza łza. Marco sięgnął do niej i starł ją kciukiem, patrząc na mnie błyszczącymi oczyma. Miałam ochotę stąd uciec, ale jakiś cichy głosik w mojej głowie podpowiadał, że lepiej zostać.
    - Aż tak bardzo cię skrzywdził?- zapytał szeptem, na co ja tylko zmarszczyłam dotąd gładkie czoło. Bałam się takich pytań, bo jak dotąd opowiadałam o tym tylko mamie i Mirandzie. W tej chwili najlepszą opcją byłaby moja przyjaciółka, ale akurat ona była kilkanaście tysięcy kilometrów stąd, na jakimś castingu w Nowym Yorku. Zacisnęłam palce na krańcach bluzy, dyskretnie przytakując. Przygryzłam wargę, czekając na dalsze odpytywanie. Ku mojemu zdumieniu chyba zrozumiał, że nie mam ochoty rozmawiać na temat, który został rozgrzebany i teraz jest on dla mnie dość niekomfortowy. Westchnął, wkładając ostatecznie ręce do kieszeni.
   - W takim razie będziemy się zbierać. Odwiozę cię do twoich rodziców-powiedział lekko spiętym tonem głosu, na co w odpowiedzi coś zakuło mnie w piersi. Przecież to nie jego wina, że on powrócił, aktywując wszystkie złe wspomnienia. Odwrócił się od mnie, zaczynając pakować wszystko z powrotem do koszyka. Widziałam, że jego barki są spięte. Chciałam coś zrobić, ale nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa.
   - Marco... Przecież to nie twoja wina, że przyjechał. Nie wiedziałeś, że kiedyś... był inny- mruknęłam, wcale nie będąc do końca przekonana, czy aby na pewno się zmienił. Jakby na zawołanie powoli, jedna za drugą, łzy staczały się po i tak już mokrych policzkach. Spojrzał na mnie po raz któryś i miałam wrażenie, iż go teraz w jakiś sposób nie powstrzymam, to zaraz podbiegnie do w moją stronę i zacznie mnie całować aż do utraty tchu. Aczkolwiek przeznaczenia nie potrafiłam oszukać, co trafnie i dobitnie potrafił udowodnić mi Marco.
   - Przecież wiem-odparł, kręcąc głową- tylko znałem Moritza wcześniej i nie przyszło mi do głowy. że kiedykolwiek byłby w stanie skrzywdzić jakąś kobietę, a szczególnie ciebie.
   Objęłam się ramionami, obserwując go w miarę uważnie. Przygryzłam nerwowo wargę, spuszczając wzrok na czubki swoich butów. Przez całe moje życie prześladował mnie pech. Kiedy wszystko już zaczynało być super, nagle ktoś musiał to wszystko zmieść w drobny mak. Zeszliśmy powoli na dół, a schody pożarowe trzeszczały niemiłosiernie. Przez drogę do samochodu zdałam sobie sprawę, że papa i mama nie mogę zobaczyć mnie w takim stanie. Blondyn postawił pakunek na tylnym siedzeniu, po chwili obejmując mnie w talii. Z każdą chwilą szlochałam coraz głośniej, nie potrafiąc przestać. Chciałam wypłakać ten cały ból, który ukrywałam przez tyle lat. Dusiłam to w sobie, chodząc niczym tykająca bomba zegarowa, gotowa wybuchnąć. Kiedyś kochałam go jak głupia. W tym momencie nienawidziłam najbardziej z wszystkich znanych mi ludzi. Zaczęłam zadawać sobie pytanie, jakim cudem mogłam pokochać takiego mężczyznę. Byłam aż tak zaślepiona? Nagle poczułam, jak Reus mnie całuje. I było to jedyne, czego tak naprawdę pragnęłam. Znaliśmy się raptem kilka godzin, a on w pełnej swojej krasie potrafił mnie oczarować.
   ----------------------------------------------
Hej! :) Miło mi widzieć aż siedem komentarzy pod tamtym rozdziałem. Aczkolwiek muszę wam przyznać, że nie jestem jakoś średnio zadowolona z tego, co tutaj napisałam. Aczkolwiek tą ostateczną ocenę zostawiam wam, moi drodzy czytelnicy. ^^ Jak pewnie zauważyliście, została dodana funkcja obserwatorów i zmienione tło. Miłego czytania! :) 

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 4. Niemiły powrót

  Boże, nie mam zielonego pojęcia, co się ze mną dzieje. Jeszcze chwila, a na pewno bym go pocałowała. Jednakże musiał zobaczyć niepewność w moich oczach i odsunął twarz, tylko całując mnie delikatnie w czoło. Nadal trzymał ramiona na mojej talii, a zaczęłam wpatrywać się w mrugające gwiazdy na granatowym niebie. Nagle gwiazdo przecięła świetlista wstęga. Nie wiedziałam, czego tak naprawdę teraz chce. Wszystko... chyba miałam na miejscu. Rodzinę, wspaniałych przyjaciół. Tylko brakowało mi jednej rzeczy. A akurat o nią nawet ja bałam się poprosić. Milczeliśmy, aczkolwiek teraz chyba było to najlepszym wyjściem po tej kłopotliwej sytuacji, która nas oboje dość zdeprymowała. Marco wyjął z koszyka kiść winogron, dzieląc ją sprawnie na dwoje i jedną część podając mi. Oderwałam jeden owoc z gałązki i wrzuciłam sobie do ust.
   - Widziałem kilka twoich sesji w magazynach - odchrząknął, a ja poprawiłam głowę, która nadal leżała na jego klatce piersiowej - chociaż nie znam się dużo na modzie, ale bardzo ładnie wyszłaś.
   - Dziękuję - mruknęłam w odpowiedzi, przełykając kolejne winogrono. - Przedwczoraj dostałam nawet mailowo zaproszenie na sesję do niemieckiego Vogue za dwa tygodnie. I to w dodatku do Berlina.
   Z trudem ukryłam podekscytowanie w moim głosie. Dla takiej modelki jak ja to niesamowicie duże wyróżnienie, biorąc pod uwagę to, że nie jestem tak anorektycznie chuda jak pozostałe dziewczyny z branży. Nie licząc oczywiście Mirandy, rzecz jasna. Ona zawsze miała najlepiej z nas wszystkich, bo potrafiła zjeść ile chciała i nigdy nie tyła. A my przez cały czas musiałyśmy pilnować swojej wagi, by przypadkiem nie wypaść z pokazu u danego projektanta. Ale ta propozycja prawie zbiła mnie z nóg. Rzadko co było w stanie zrobić coś takiego. Albo ktoś.
   - Dobrze, że mi powiedziałaś! W takim razie będziesz miała towarzystwo w postaci mojej osoby? Wiem wiem, nie musisz nic mówić, że jesteś z tego zadowolona.
   Otwierałam i zamykałam usta, nie wiedząc, jak mogłabym skutecznie zaprotestować na jego propozycję. Lubiłam podróżować samotnie i wolałam nie porzucać swoich utartych przyzwyczajeń. Odwróciłam się bok, tak żeby widzieć jego zadowolony wyraz twarzy. Miałam ochotę go zedrzeć, ale po kilku sekundach doszłam do wniosku, że nawet przyjemnie patrzy się na coś takiego. Sapnęłam cicho, kiedy sam z swojej inicjatywy przewrócił mnie na drugą stronę, opasając moją talię ramionami. Zaczęłam się intensywnie wyrywać, a on ani myślał mnie puścić.
   - Jeśli to ma być ten... podryw... To jakoś.... słabo ci... idzie...- wysapałam, nadal dobrze się szamocząc. Mimowolnie przyszła mi myśl, że to nawet w jakiś pokręcony sposób mi schlebia. Nigdy nie mogłam pozwolić, by jakiś mężczyzna miał nad mną przewagę w jakiejkolwiek postaci. Nie po tym, co przeszłam i wycierpiałam. Zadrżałam, czując na swoim karku dotyk jego ust. Ostrożnie muskał nimi moją skórą, a ja nagle straciłam wszelką ochotę na dalszą walkę. Jego ciepły oddech wywołał gęsią skórkę na szyi i plecach. Czułam, jak przewierca moje barki spojrzeniem, które burzyło mur, jaki zbudowałam wokół siebie, nie pozwalając innym na poznanie mnie. Sama z siebie odwróciłam się do niego, napotykając oczy, które mówiły mi wszystko.
   - Naprawdę, doprawdy jesteś wyjątkową osobą, bo znamy się kilka godzin, a ja mam wrażenie, że znam cię o wiele dłużej - powiedział poważnym, a nawet lekko smutnym tonem. Nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku, a nasze usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów, po chwili milimetrów...
   - Kiedy nie zastałem cię w domu, tak myślałem, że tu przyjechałeś - powiedział rozradowany głos, a w następnej chwili umilkł. Podniosłam głowę, a moje serce w tym momencie prawie przestało bić. Zerwałam się gwałtownie na równe nogi, opierając ręce na biodrach. Dyszałam, nie mogąc się pozbierać po tym, co poczułam przed chwilą, kiedy patrzyłam na blondyna. On też stanął, uciekając wzrokiem od jednego do drugiego. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Płakać, wyć, czy też zacząć go okładać? Stałam jak wmurowana.
   - Moritz?- zapytałam słabym głosem, na jaki w normalnych okolicznościach bym sobie nie pozwoliła. Prawie zapomniałam, jak mnie potraktował i miałam ochotę podbiec do niego i wypłakać się na ramieniu. Ale tylko myśl, co takiego mi zrobił, utrzymywała mnie w dość trzeźwym stanie.
   - Lisa... Proszę cię, posłuchaj....
 Mój kochany Mo, dla którego poświęciłam samą siebie.
 Złamał mi moje serduszko.