wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 7. Prześladowca

      Chyba po raz pierwszy ucieszyłam się tak bardzo na powrót do własnego mieszkania. Zrzuciłam szpilki zgrabnymi ruchami stopy w przedpokoju, do kuchni wchodząc już boso. Chłodne kafelki przyjemnie ukoiły ból. Otworzyłam jedną z szafek, wyciągając z niej butelkę czerwonego wina, przy okazji biorąc też kieliszek. Miałam nadzieję, że wybrałam dobry rocznik. Koniecznie musiałam odpocząć i przemyśleć całą wczorajszą sytuację. Odmówiłam Marco dzisiejszego wyjścia do niego. Jednak wydawało mi się, że zdołał zrozumieć moją decyzję. Dzisiejszy dzień zdecydowanie nie należał do najlepszych. Odwiedziłam kilka studiów fotograficznych, zostawiając w nich moje portfolio pełne dobrych zdjęć. Za każdym razem miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Pokręciłam głową, uznając to jako kolejny wytwór mojej wybujałej wyobraźni. Z cichym westchnieniem przysiadłam na aksamitnej kanapie, po chwili zastanowienia nalewając sobie alkoholu do kieliszka. Umościłam się lepiej między miękkimi poduszkami, które przyjemnie łaskotały pokryte gęsią skórką ramiona.
    - Jak mogłam być tak głupia i wierzyć, że on kiedykolwiek mnie kochał?- mruknęłam sama do siebie, upijając łyk wina. I tak co raz. Z minuty na minutę byłam coraz bardziej zamroczona, chociaż nie do tego stopnia, żeby stracić kontakt z rzeczywistością. Być może po dłuższych rozmyślaniach uznałabym, iż jestem pijana, chociaż do tego pełnego stanu było mi jeszcze bardzo daleko. Do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka, który był teraz w tym wszystkim jakby nie na miejscu. Lekko chwiejnych krokiem podeszłam do drzwi, nadal starając się utrzymać silny kontakt z światem.
  -Znowu pijesz- powiedział karcąco mój gość, który był dla mnie niczym wielka, czarna plama na tle światła wypływającego z klatki schodowej. Dopiero po dłuższej chwili ukazał mi się w całości.
  -Moritz- parsknęłam krótkim śmiechem -śledzisz mnie?
  -Niezupełnie- przeczesał włosy ręką, uśmiechając się dość cwaniacko. Jakby żywił jakieś szanse do tego, że przez ten gest padnę mu do stóp. Niedoczekanie twoje.
  -To w takim razie co tutaj robisz?- palnęłam bez większej kontemplacji.
  - Chciałem normalnie z tobą porozmawiać. Na osobności. Jakoś wczoraj nie dałaś mi tej możliwości.
  - W ogóle twój mózg wielkości orzecha włoskiego doszedł do wniosku, jak twój widok mnie zabolał? Nic się nie zmieniłeś, mój drogi- jęknęłam przeciągle, czując potoki łez w kącikach oczu -Masz jeszcze czelność mieć pretensje?
  - Nie mam...- odparł, kręcąc głową. Zaczerpnęłam głęboko powietrza, nie chcąc robić sobie przerwy w tym, co teraz mam zamiar powiedzieć.
  - Poczekaj. Wiesz, że znajdujemy się w bardzo, ale to bardzo podobnej sytuacji jak w tamten pamiętny wieczór? Oboje byliśmy podpici, a ty wykorzystałeś moją naiwność i oddanie dla twojej osoby, by mnie wykorzystać!- wykrzyczałam, mając gdzieś sąsiadów, którzy pewnie ze strachu zaraz wezwą policję -A rano już cię nie było! Wyjechałeś, nawet nie czekając, aż się obudzę!
   - Musiałem!
 Trzasnęłam mu drzwiami przed nosem, nie mogąc dalej słuchać tych kłamstw. Byłam pod swoim własnym wrażeniem, ponieważ jeszcze nie zaczęłam ryczeć. Brawo, robię ogromne postępy. Z dnia na dzień robiłam się coraz bardziej odporna na niego, chociaż mimo moich najszczerszych chęci tego bólu w sercu nie potrafiłam zagłuszyć całkowicie. On zawsze tam był. Ruszyłam sztywnym krokiem w kierunku kanapy, chwytając butelkę. Cały alkohol, który kilka minut temu dał mi porządnego kopa, chyba gdzieś zniknął. Popiłam prosto z gwinta, chociaż w innych okolicznościach uznałabym to za obrzydliwe, ale mało co mnie to teraz obchodziło. Wyszłam na balkon, a podmuch zimnego powietrza zachwiał moją równowagę. Na szczęście zdołałam nie runąć jak długa przed siebie. Opierając się nonszalancko o balustradę wolną ręką wyjęłam komórkę z kieszeni spodni. Nie wybierałam długo osoby, do której miałam zadzwonić.
   - Liza?- zapytał zaspanym głosem Ciro Immobile.
   - Tak, tu dzwoni twoja Mona Liza- powiedziałam, wplatając w to sarkazm -Masz momencik, żeby wpaść do swojej przyjaciółki?
    - Już jadę, mała- pożegnał się szybko, więc natychmiast odłożyłam telefon na bok. Zachichotałam głośno, kiedy prawie strąciłam ją na ziemię. Straciłam ochotę na dalsze picie, bo poniekąd chciałam móc normalnie z nim porozmawiać. Kiedy kilka minut później usłyszałam pisk opon parkującego samochodu, wiedziałam, że to on. Nie powiedziałam na razie nic, zapraszając Włocha do mieszkania. Dopiero po ponownym wejściu na balkon nabrałam śmiałości do trudnej rozmowy, która jednak była dla mnie konieczna.
   - Mam nadzieję, że twoja ukochana nie będzie miała do ciebie pretensji z powodu mojej nagłej prośby.
   - Coś ty- mruknął, zamykając moją rękę w swojej -Opowiadaj, co ci tam leży na sumieniu.
   - Moritz wrócił- odpowiedziałam zdławionym głosem, wtulając twarz w jego ramię. Był dla mnie niczym starszy brat, którego nigdy nie miałam.
   - Mam jakoś zdziałać, żeby się odczepił?- zapytał delikatnie, kiedy moja opowieść dobiegła końca. Nie potrafiłam go okłamywać, dlatego wspomniałam też o pocałunku z Marco, aczkolwiek pomijając mało istotne szczegóły.
   - Na razie nie ma takiej potrzeby. Zobaczymy, czy nadal będzie ciągnął te prześladowania- uśmiechnęłam się przez łzy. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęły płynąć.
   - Spokojnie, młoda. Zawsze będziesz mogła na mnie liczyć.
   - Dziękuję za wszystko. Masz może ochotę na wino? Chociaż tamto odpada, bo piłam prosto z butelki- zaproponowałam, na co on tylko skinął głową. Weszliśmy z powrotem do salonu, więc pośpiesznie podeszłam do 'chudego' barku, sięgając po białe wino. Nie smakowało mi tak dobrze jak tamto, ale wiedziałam, że Ciro wręcz je uwielbia. Prawie zapomniałabym o kieliszku dla mojego przyjaciela, na szczęście w porę zauważyłam ten brak. Postawiłam je przed nim na przeszklonym stoliku, siadając po chwili obok swojego przyjaciela.
   - Co w takim razie zrobisz z... Marco?- zapytał ostrożnie, zerkając kątem oka na moją reakcję,
   - Sama jeszcze nie wiem- mruknęłam, przełykając szybko musujący płyn -Znam tego chłopaka zaledwie dzień.
    - To będzie tylko twoja decyzja- wzruszył ramionami, po czym wziął dość długi łyk wina.
    - Mi przede wszystkim potrzeba czasu. W dodatku pojawił się Mo, a on dodatkowo komplikuje sprawę- westchnęłam. Z cichym plaśnięciem odstawił kieliszek na stolik, nagle i bez żadnego uprzedzenia przyciągając mnie do siebie.
    - Masz całe grono przyjaciół. I nie masz potrzeby zawracania sobie głowy takimi ludźmi jak on, niewartymi twojej uwagi.
    - Myślałam, że jak tutaj przyjadę, to będę miała miała spokój- powiedziałam, prawie dławiąc się swoimi łzami -Nie mogę tutaj zostać, rozumiesz?
   - Możesz. Masz mnie, Jurgena i mamę, Marco, Mirandę. Dasz sobie z tym radę- odparł twardo, głaszcząc uspokajająco czubek mojej głowy. Skuliłam się w jego ramionach niczym zranione zwierzę szukające pocieszenia. Kołysałam mnie delikatnie. Czułam, że dalej tak nie potrafię. Cały dzień przepełniony pośpiechem i stresem dał o sobie znać. Powieki stawały się coraz cięższe. Nie miałam sił dalej trzymać ich w górze i pozwoliłam im swobodnie opaść, dając sobie czas na odpoczynek.
                                 ---------------------------------------------
Miło mi was witać. Ten rozdział to w sumie taki prezent od mnie dla was pod choinkę. Z jakże tej uroczystej okazji chciałam wam złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji nadchodzących chyżo świąt: smacznego karpia na wigilijnym stole, dużo prezentów pod choinką i szczęśliwego nowego roku! :D
   

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 6. Nie skrzywdzisz mnie?

      Byłam zaskoczona takim obrotem spraw. Otworzyłam szeroko oczy, na początku wcale nie odpowiadając na ten pocałunek. Pomimo braku mojej reakcji nie odsunął swoich ust, tylko spojrzał prosto w moje zaszklone oczy. Boże, czemu to musiało mnie spotkać? Zanim Marco zdążył już całkiem odchodzić od tego pomysłu, wplotłam rękę w jego jedwabiste włosy, z godną siebie pasją odpowiadając na to, co zrobił. Obrócił mnie w stronę samochodu, przyciskając delikatnie. Przejechałam wolną ręką po jego klatce piersiowej, zatrzymując się dopiero na twardych mięśniach brzucha. Coraz mocniej wpijał się w moje pełne usta, spijając z nich łapczywie całą słodycz. Nie mogłam powstrzymać krótkiego jęku, na co zareagował jeszcze gwałtowniej. Całował jak szalony, najwyraźniej nie mogąc przestać. Kurczowo zacisnęłam palce na jego karku, głaszcząc go pieszczotliwie. Co się ze mną działo? Nie wiem, najwyraźniej oszalałam. Nie potrafiłam tego przerwać, a myśl, że to może w każdej chwili znaleźć swój koniec, doprowadzała do tego, iż jeszcze bardziej tego pragnęłam. Po łzach pozostały tylko suche ścieżki na policzkach. Dyszałam ciężko, kiedy w końcu zaprzestał. Pogłaskał opuszkami palców moje skronie, na co tylko westchnęłam głucho.
    - Nie. Czemu przestałeś?-mruknęłam, nadal nie mając ochoty otwierać oczu. Było tak dobrze. Aż nazbyt.
    - Jeszcze sobie byś pomyślała, że chcę cię tylko pocieszyć...
    - Cicho. Chociaż ty nie psuj mi tego wieczoru, proszę-powiedziałam, z niechęcią podnosząc powieki ku górze. W jego tęczówkach skrzyła się jeszcze resztka namiętności sprzed kilku chwil. Była niczym iskra, którą dzięki większemu ogniowi mogłabym jeszcze wzniecić. Bardzo, naprawdę bardzo tego chciałam. Ale po raz kolejny cichy głosik kurczowo podpowiadał, że na dzisiaj starczy tych wrażeń.
    - Co teraz zrobisz? O ile dobrze znam Morizta- tu zrobił pauzę, ponieważ to stwierdzenie nie tyczyło się tego, co zobaczył -nie odpuści od razu.
    - Nie wie, gdzie mieszkam. Więc może nie będzie mnie nachodzić-mruknęłam, kiedy oplótł ciasno ramionami moją talię i zaczęliśmy się kołysać w takt nieznanej muzyki, która grała tylko dla nas.
    - Słuchaj... A będziesz szła jutro na tą imprezę do klubu?-zapytał, chowając twarz w moich włosach.
    - Dam sobie z tym na razie spokój. A ty co proponujesz w zamian?-uśmiechnęłam się jak cwaniak, który wygrał właśnie los na loterii. Ciągle sobie powtarzałam, że ten pocałunek... Boże, przecież to było coś. Palnęłabym prawdziwą głupotę, gdybym nazwała to 'niczym'. To dopiero nowina ,,Wiesz, znamy się tylko godzin, zostańmy parą!''. Nie. Nie mogłam powtórzyć po raz kolejny tego samego błędu.
   - W miarę rewanżu zapraszam cię do siebie. Ale zrozumiem, jeśli to dla ciebie wszystko... za szybko-mruknął, uśmiechając się delikatnie.
   - Yhm.Będę miała to na uwadze-zachichotałam, a zły humor odszedł gdzieś w dal. Jednak nadal co chwila nawiedzał mnie obraz twarzy mojego byłego, kiedy się na niego wydarłam. Pewnie przez dłuższy czas nie da mi spokoju. Chciałam tu przyjechać, żeby odpocząć. Najwidoczniej życie po raz któryś szykowało jakąś niezbyt miłą niespodziankę, na którą nie miałam ochoty. Czasami miałam tego wszystkiego dość. Byłam zła na wszystkich. Nagle spostrzegłam, że oboje milczymy. Podniosłam wzrok wprost na szczere oczy blondyna.
   - Tylko nie skrzywdź mnie tak jak on, proszę- wyszeptałam błagalnie, prawie nie mogąc uwierzyć w to, że powiedziałam coś takiego właśnie Marco. To zakrawało wręcz o absurd. Nie mogłam oderwać się od jego oczu, czując, iż kiedy to zrobię, stracę ten moment na zawsze.
   - Nigdy tego nie zrobię. Obiecuję-zapewnił żarliwie, przytulając mnie do siebie mocno. Chciałam w to wierzyć. Tylko muszę znaleźć w sobie siłę potrzebną do tego, żeby to zrobić. I pozbyć się smutku raz na zawsze, zastępując go czymś piękniejszym.

*********
Trochę krótki, wiem. Ale następnym razem obiecuję się poprawić i napiszę dłuższy! Ech, i nasze pszczółki przegrały wczorajsze spotkanie. :c Ale nigdy się nie poddamy, prawda? :D