sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 9. Jesteś lekiem, jesteś bólem.

  Czułam się głupio, widząc, jak wchodzi do mojej kuchni. Ma naprawdę dobre wyczucie czasu. Założyłam ręce na piersi, próbując spojrzeniem wymusić na niego to, żeby stąd wyszedł. Trafił na jeden z tych dni, kiedy wstawałam lewą nogą i lepiej było do mnie po prostu nie podchodzić. Dla własnego bezpieczeństwa i zdrowia. Usiadłam na stołku, uderzając rytmicznie paznokciami o blat wyspy kuchennej. Na szczęście miałam na sobie już ubranie, bo jeszcze chwilę przed jego przybyciem łaziłam po mieszkaniu w piżamie. Nie dzwonił do mnie przez kilka tygodni i teraz ma czelność przychodzić tak bez zapowiedzi? Ale na szczęście postanowiłam się nad nim łaskawie zlitować i wpuścić go do środka. Jak mi wyjaśnił, wcześniej postanowił wstąpić do sklepu i kupić co nieco na obiad. Oczywiście przygotowując to w mojej kuchni. Nie dał sobie nic powiedzieć. Wyjęłam tylko potrzebne naczynia, o które poprosił blondyn i kazał mi cierpliwie czekać, aż skończy gotować. Nawet nie podejrzewałabym go w najśmielszych snach o umiejętność gotowania. I to czegoś zjadliwego.
- Czemu się tak na mnie patrzysz? - zapytał po dłuższej chwili milczenia. Musnął moje czoło spierzchniętymi wargami, ale ja nie dałam się tak łatwo zdekoncentrować
- Nie dzwoniłeś jakieś dwa tygodnie i nagle wpadasz mi do mieszkania zupełnie bez zapowiedzi. Myślisz, że jestem z tego strasznie zadowolona? - warknęłam, odpychając jego klatkę piersiową dłońmi. Łypnęłam na niego spod oka, nadal nie mając ochoty na rozmowę, która miałaby obejmować powody mojego złego humoru.
- Przestań być na mnie zła - mruknął, po raz kolejny wyciągając rękę w moim kierunku - nie miałem na nic czasu, nie wspominając nawet o zrobieniu czegoś dla siebie.
- Serio? - powiedziałam najbardziej złośliwie, jak potrafiłam. Widocznie urażony zgarbił ramiona, stawiając dwa kroki w tył. Zawsze musiałam to wszystko utrudniać. Nie dość, że przyszedł i chciał zrobić mi porządny obiad, to ja jeszcze się na nim bestialsko wyżywam. Spuściłam wzrok na kafelki, wzdychając cicho. Nadal z nieszczęśliwym wyrazem twarzy wstałam z stołka, próbując nie stracić równowagi. Chciałam do niego podejść. Przeprosić. Ale moja kobieca duma nie pozwoliła mi na taki ruch.
- Nie każdy zawsze musi mieć dobry humor - westchnął ciężko, spoglądając na mnie z rezerwą.
- Ja chyba... Wiesz co, mam tego wszystkiego serdecznie dosyć. Moritza przede wszystkim - dodałam po namyśle, podchodząc do okna. Uniosłam delikatnie kąciki warg ku górze, dostrzegając w oddali znajomy kontur Signal Iduna Park. Kątem oka zauważyłam, jak wyciąga telefon z kieszeni i gorączkowo zaczyna odpisywać na jakiegoś sms-a, którego treść była mi raczej obojętna. Zanim zdążyłam się obrócić, kilkudniowy zarost mężczyzny połaskotał mój policzek, budząc przy tym przyjemne mrowienie w okolicy brzucha. Zacisnęłam palce na krańcu jego koszulki, czując, jak atmosfera między nami gęstnieje z minuty na minutę. Kiedy do mojego nosa doszedł mocny zapach spalenizny, obróciłam chłopaka w kierunku kuchenki. Ten złapał się za głowę i czym prędzej wyłączył palnik.
- Na szczęście da się zjeść - zamachał ochoczo łyżką, nakładając spaghetti na talerze. Nim zdołałam ostrzec siebie przez zgubnym efektem zjedzenia tego posiłku, wliczając w to wszystkie kalorie, chwyciłam widelec i zaczęłam nawijać na niego parujący makaron oblany sosem. On naprawdę bardzo dobrze gotował!
- Nigdy bym nie podejrzewała, że taki facet jak ty potrafi zrobić coś tak dobrego - wymruczałam, biorąc kolejną porcję jedzenia.
- Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz - mruknął, zasiadając przy mnie na stołku. W milczeniu zjedliśmy resztę posiłku, a ja po wszystkim miałam ochotę powycierać talerz palcami i delektować się resztkami. Nalałam sobie szklanką wody, którą po chwili wypiłam duszkiem. Wkrótce odstawiłam naczynia do zmywarki, aż nagle poczułam, jak silne ramiona oplatają moją talię. Spojrzałam spod przymrużonych oczu na Marco, kiedy to postanowił podnieść mnie do góry, jednocześnie gwałtownie atakując moje spierzchnięte wargi. Oplotłam nogami jego biodra, mrucząc coś cicho pod nosem. Mimowolnie zaczęliśmy przesuwać się w konkretnym kierunku. Z trudem zdusiłam w sobie odruch uderzenia go w policzek, kiedy dość brutalnym kopnięciem otworzył drzwi do sypialni. Spokojnie, pamiętaj, że to nie Mo - powtarzałam w myślach niczym mantrę. Nadal byłam uczepiona niego niczym koala. Rzucił mnie na łóżko, wcale nie zastanawiając się nad poważnymi konsekwencjami jego zachowania. A ja w tej chwili nie byłam w stanie tego powstrzymać. Cała drżałam, kiedy czułam jego palce pod moją koszulkę wędrujące w górę żeber. Niestety całą atmosferę szlag trafił, ponieważ telefon chłopaka zadzwonił, pozostawiając nas w trudnym położeniu. Spojrzałam na niego spod uniesionej brwi, odchrząkując cicho. Ześlizgnął się z łóżka, wyjmując komórkę z kieszeni. Jednak nie zrobił tego, czego oczekiwałam w takiej sytuacji. Po prostu wyszedł, zostawiając mnie samą.
- Wcale nie musisz histeryzować, Chloe... Daj spokój... Tak, na pewno...Nie rozumiesz, że w tej chwili po prostu nie mogę?... Będę, tylko później... Szkoda, że nie potrafisz tego zrozumieć.
Nie chciałam dalej tego słuchać. Zmarszczyłam czoło, próbując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek mówił mi o dziewczynie z takim imieniem. Usiadłam na brzegu łóżka, próbując zignorować kujący ból w klatce piersiowej, który nie zwiastował niczego dobrego. Zaczęłam wymyślać coraz to gorsze scenariusze. Kim mogłaby ona być dla Marco? Znienacka, jak królik z kapelusza, wyskoczył strach o to, iż znów spotkałam kogoś, kto będzie w stanie mnie skrzywdzić. Z trudem powstrzymałam się od tego, żeby przestać bardziej panikować. Podniosłam na niego wzrok, kiedy wszedł ponownie do sypialni.
- Przepraszam, że tak wyszło - mruknął, nadal nie idąc w moim kierunku. Potrafiłam wyczuć w głosie mężczyzny nutkę zdenerwowania.
- Nie ma za co. I tak zabrnęło to dalej, niż powinno.
Chyba żadne z nas nie wiedziało, co teraz mamy zrobić. Objęłam się ramionami, próbując dodać sobie otuchy. Mimo słów, które powiedziałam kilka chwil wcześniej, nadal miałam ochotę rzucić się na klubową jedenastkę i zedrzeć jego koszulkę. Przygryzłam nerwowo wargę, powoli wstając. Ostrożnie wyciągnęłam dłoń w kierunku Reusa, a on pewnie ją chwycił i delikatnie zamknął w swojej.
- Nie będziesz się na mnie gniewać, jeśli pojadę? Muszę jeszcze pozałatwiać kilka spraw - szepnął, kiedy wyszliśmy razem z pokoju. Powstrzymałam głośny zawód, który mocno cisnął mi się na usta.
- Spokojnie. Jeszcze nie raz będziemy mieli okazję się spotkać, prawda?

[Marco]

Czułem się jak ostatni dureń, spoglądając na twarz Lisy. Czemu zawsze musiałem wszystko komplikować? Dyskretnie przełknąłem gulę,w gardle, która chyba urosła do rozmiarów moich wyrzutów sumienia. Obiecałem jej coś. Myślałem, że jak dzisiaj do niej przyjdę, to zdobędę się na odwagę i wyznam prawdę brunetce. Jednak nie potrafiłem... Nie mógłbym znieść bólu, który pewnie zagościłby na obliczu dziewczyny.
- Na pewno - powiedziałem, próbując ukryć nadmierne drżenie w głosie. Ucałowałem delikatnie czoło dziewczyny, biorąc swoją skórzaną kurtkę i po chwili zakładając ją na plecy. Wyszeptałem kilka nic nie znaczących teraz słów pożegnania. Po chwili byłem już na klatce schodowej, tępo wpatrując się w zamknięte drzwi. W głowie niemalże cały czas kołatały mi się słowa Ciro, które z każdym słowem nabierały coraz ostrzejszego znaczenia.
- Co znów się stało... kochanie? - zapytałem, przykładając do ucha telefon. Przy okazji prawie dławiąc się tym słowem. Sam nie wiem, dlaczego nie potrafię tego kategorycznie skończyć.
- Może byś tak wpadł? - wymruczała zmysłowym głosem, który nie raz sprowadzał mnie na manowce. Nie dopuszczała do myśli tego, że chciałem przez jakiś czas spojrzeć z innego punktu widzenia na nasz... związek? Miałem wątpliwości, czy relację między nami można jeszcze w ogóle tak nazwać.
- Chloe, dobrze wiesz, że tego nie zrobię.
- Dlaczego zachowujesz się tak, jakbyś już ze mną zerwał?! - krzyknęła, a ja mocno zacisnąłem zęby, próbując nie powiedzieć czegoś, czego bym żałował. - Nic takiego nie miało miejsca!

--------------------------------------
Mam nadzieję, że zanudziłam was tym rozdziałem. ;) Chyba nie spodziewaliście się tego, że Marco ukrywa coś takiego? Sama się zdziwiłam, że napisałam go tak szybko, biorąc pod uwagę to, w jakim tempie tworzyłam poprzedni. Jestem z niego w miarę zadowolona. Plus dochodzi jeszcze fakt, że na dzień dzisiejszy jesteśmy z pszczółkami na 11 miejscu w tabeli! :D 

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 8. Czasami miłość trwa, ale czasami zamiast tego rani.

 Najtrudniej było mi patrzeć, jak cierpi przez tego dupka. Mimo tego, że spała od dobrych piętnastu minut, po twarzy brunetki nadal leciały łzy. Nawet przez sen nie potrafiła przestać. Mocno zaciskałem zęby, żeby nie obudzić dziewczyny stekiem przekleństw, które wysypałyby się z moich ust. Byłem wściekły? Mało powiedziane. W moich objęciach stawała się jeszcze bardziej krucha i delikatna, niż było w rzeczywistości. Zawsze potrafiła dobrze stwarzać pozory, iż wszytko jest wspaniale. Zmarszczyłem czoło, próbując zastanowić się, jak mogę pomóc dziewczynie. Na razie nie widziałem zbyt dużo opcji. Musiałem jakoś dorwać Moritza przy najbliższej okazji. Uniosłem ją na swoich ramionach, idąc krótkim korytarzem wgłąb mieszkania. Niezbyt mocnym kopnięciem otworzyłem pierwsze lepsze drzwi, który okazały się dobrym wyborem. Delikatnie położyłem Lisę na łóżku, po chwili przysiadając na jego skraju. W pewien sposób byłem świadom, że teraz będę jej bardziej potrzebny niż kiedykolwiek wcześniej. Z komody wyjąłem gruby koc, którym opatuliłem dobrze brunetkę. Chciałem, żeby spała spokojnie, bez żadnych zmartwień. Niestety musiałem iść. Jessica teraz pewnie siedzi sama, nie mogąc zasnąć. Martwiła się o nią podobnie jak ja, chociaż nigdy specjalnie tego nie okazywała. Wstałem, na do widzenia całując ją w chłodne czoło. Zamknęłam za sobą drzwi, jednocześnie wyjmując telefon z kieszeni.
- Halo? Czego chcesz o takiej porze? - warknął zaspany Marco. Miałem to gdzieś.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że nie znam Cię specjalnie długo - powiedziałem, biorąc krótką chwilę przerwy na wzięcie oddechu - Nie gwarantuj Lisie czegoś, czego nie możesz jej dać.
 Po drugiej stronie rozmowy zapadła nagła cisza. Pewnie dopiero teraz zaczął kojarzyć fakty, o co mi tak naprawdę chodzi.
- Nigdy bym nie zrobił czegoś, co mogłoby ją skrzywdzić - mruknął bardziej zrozumiale, chyba w końcu odzyskując ostrość widzenia.
- Na pewno? Bo ile myślę, to twoja dziewczyna nie będzie z tego faktu zadowolona - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, coraz bardziej zdenerwowany, dokładnie akcentując każde słowo.
                                                         ******
  Całe moje ciało niemal krzyczało z bólu. Miałam tego tak bardzo dość. Nieprzytomnym wzrokiem przebiegłam po znajomym otoczeniu, nie do końca pamiętając, w jaki magiczny sposób się tutaj znalazłam. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że to pewnie sprawka Ciro. Zaczęły mną targać bolesne wyrzuty sumienia. Zawsze, kiedy go potrzebowałam, pędził jak szalony. Byłam w jeszcze gorszym nastroju, odczytując treść sms-a właśnie od niego. Dzisiaj rano wyjechał na obóz treningowy i wróci dopiero za tydzień. A przez mnie był zmęczony i niewyspany. Musiałam w końcu dać mu święty spokój, ponieważ coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że tylko pogarszam jego samopoczucie, dodając mu na głowę jeszcze swoje problemy. Dość! Po prostu koniec z użalaniem się nad sobą. Muszę coś z tym zrobić, bo chyba zwariuję. Zerwałam się na równe nogi, od razu dopadając wnętrze swojej szafy. Wygrzebałam z niej jakąś luźną koszulkę i dżinsy, z prędkością światła zakładając to na siebie. Pomaszerowałam w kierunku kuchni, zastanawiając się przy okazji, co tego mogłabym zjeść na śniadanie.
   Próbowałam odsunąć ponure myśli na bok, ale one złośliwie nie ustępowały. Co chwila zerkałam na ekran komórki z nadzieję, że Reus albo Immobile zadzwonią. Po dłuższym upływie czasu traciłam nadzieję. Postukałam nerwowo paznokciem o blat, próbując zgadnąć, dlaczego Niemiec od dwóch dni nie dawał znaku życia. Zawsze dzwonił kilka razy dziennie, co w pewnym momencie mocno mnie irytowało, jednakże wyglądało na to, że mi tego brakuje. Odgłos garnka uderzającego z zbytnim pośpiechem rozniósł się echem po całym mieszkaniu. Sapnęłam cicho, nalewając do środka mleka. Kiedy sięgałam do górnych szafek po miskę, natrafiłam na coś śliskiego. Mocno zacisnęłam wolną pięść, dostrzegając, co znalazłam.

    { 2,5 roku wcześniej }     
        
  Z rozbawieniem patrzyłam, jak Moritz próbuje przywołać do ładu ukrochmalony kocyk. Sprawy nie ułatwiało palące słońce, które i tak skutecznie przebijało się przez rozłożyste gałęzie drzewa, tworząc na trawie słoneczną mozaikę ruchliwych plam. Związałam włosy w luźny kok, zaglądając chłopakowi przez ramię. To on wpadł na spontaniczny pomysł zrobienia tego pikniku, a ja nie miałam nic przeciwko. Zajrzałam mu przez ramię, próbując dojrzeć, jakie smakołyki wybrał. Maślane bułeczki, dżem truskawkowy, ser w plasterkach, winogrona, jabłka, twarożek z rzodkiewką i szczypiorkiem. Na sam widok tego ślinka nabiegła mi do ust, a przecież ta znakomita większość tkwiła jeszcze w środku wiklinowego koszyka. Chłopak poklepał miejsc obok siebie na znak, że mogę usiąść u jego boku, co oczywiście zrobiłam. Chwyciłam jedno z twardych jabłek, odgryzając kawałek. 
 - Będziesz mógł się ze mną spotkać w przyszłym tygodniu? - zapytałam, zerkając na niego kątem oka. 
- Oczywiście, kotku - powiedział lekko, chociaż w jego głos wkradła się nutka zdenerwowania. Wiedziałam, że miał przenieść się do Mainz. Ale nie wiedziałam dokładnie, kiedy. I to mnie zastanawiało. - Kiedy tylko chcesz.
 Bałam się, że z tego, co zaplanowałam dla nas na przyszły wieczór, nic nie wyjdzie. Chciałam się z nim przeżyć swój pierwszy raz. Myślałam o tym coraz częściej i w końcu podjęłam decyzję. Mam nadzieję, że słuszną. Jakby instynktownie Mo przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej, opierając podbródek o czubek mojej głowy. Uśmiechałam się szeroko, czując dotyk jego dłoni krążących po moich nagich ramionach, które pomimo panującego upału pokryła gęsia skórka. 
 - Przez Ciebie nie mogę się wcale skupić - fuknęłam nosem, udając trochę obrażoną. Pod wpływem uśmiechu piłkarza jednak nie potrafiła utrzymać długo takiej miny. 
 - Brawo. Nie wiesz, że ja się w tym właśnie specjalizuję? - wymruczał już zupełnie swobodnie. Kiedy spostrzegł Mirandę zaproszoną przez mnie idącą w naszym kierunku, wstał i podbiegł do niej, trzymając w ręku aparat. Po chwili wrócił i chwycił mnie w ramiona, żebym wstała. 
 - Co ty robisz? - pisnęłam, czując, jak kładzie ręce na mojej talii.
 - Pozuj, nic nie gadaj! 
  Instynktownie pochyliłam się w stronę jego ust, ale on odchylił głowę z zawadiackim uśmieszkiem. Wokół nas rozbłysł blask flesza, który na krótką chwilę skrócił moje pole widzenia. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, chcąc pozbyć się migających kropek sprzed oczu. Zanim zdążyłam podbiec do mojej przyjaciółki, by ją powitać, Moritz wręcz zaborczym ruchem przyciągnął mnie ku sobie i w końcu mogłam zasmakować słodyczy jego ust.

{ Teraz }

  Jakby odruchowo obrysował palcami kontur swoich warg. Zamglonym wzrokiem spojrzałam na fotografię, która była już dość wygnieciona. Drżącymi dłońmi przewróciłam ją na drugą stronę, dostrzegając znajomy charakter pisma. Jak ja mogłam nie zauważyć tego przez tyle lat? Napisał tam tylko tyle, że bardzo mnie kocha i nigdy nie skrzywdzi. Chyba jednak nie potrafił dotrzymać danego słowa, jeśli teraz jestem na skraju załamania. Zakręciłam kurek z gazem, żeby mleka przypadkiem nie wykipiało. Spojrzałam z przestrachem na zegarek, zdając sobie sprawę, iż stoję tak od dobrych dwudziestu minut. Moje kroki przypominały stąpanie po rozbitym szkle, kiedy szłam w stronę kanapy zawaloną toną poduszek. Nadal nieobecna osunęłam się na nią, nadal między palcami miętosząc zdjęcie, które wcisnęłam do kieszeni. 
  Zwiesiłam głowę, a mój oddech był coraz bardziej nieregularny. Po raz pierwszy w życiu nie potrafiłam dostrzec szczęśliwego końca. Nawet wtedy, kiedy zostałam sama, bez Moritza, widziałam nadzieję na horyzoncie. Teraz nie miałam nikogo, kto potrafiłby mnie zrozumieć. Kuszącą propozycją był jak najszybszy wyjazd z tego miejsca, ale nie potrafiłabym tego zrobić rodzicom.  Musiałam gorąco wierzyć, że tą bitwę też da się wygrać. 
      
--------------------------------------------
Na wstępie chciałam was bardzo przeprosić za to, że musieliście tak długo czekać na nowy rozdział. Z wstydem przyznam, że pisałam go jakiś miesiąc. Za każdym razem coś zmieniałam i nie potrafiłam dojść ze sobą do porozumienia, jaki ma być. Jednak jest! Mam nadzieję, że chociaż w małym stopniu wynagrodziłam wam moim powyższym tekstem tak długi czas oczekiwania. :D