- Czemu się tak na mnie patrzysz? - zapytał po dłuższej chwili milczenia. Musnął moje czoło spierzchniętymi wargami, ale ja nie dałam się tak łatwo zdekoncentrować
- Nie dzwoniłeś jakieś dwa tygodnie i nagle wpadasz mi do mieszkania zupełnie bez zapowiedzi. Myślisz, że jestem z tego strasznie zadowolona? - warknęłam, odpychając jego klatkę piersiową dłońmi. Łypnęłam na niego spod oka, nadal nie mając ochoty na rozmowę, która miałaby obejmować powody mojego złego humoru.
- Przestań być na mnie zła - mruknął, po raz kolejny wyciągając rękę w moim kierunku - nie miałem na nic czasu, nie wspominając nawet o zrobieniu czegoś dla siebie.
- Serio? - powiedziałam najbardziej złośliwie, jak potrafiłam. Widocznie urażony zgarbił ramiona, stawiając dwa kroki w tył. Zawsze musiałam to wszystko utrudniać. Nie dość, że przyszedł i chciał zrobić mi porządny obiad, to ja jeszcze się na nim bestialsko wyżywam. Spuściłam wzrok na kafelki, wzdychając cicho. Nadal z nieszczęśliwym wyrazem twarzy wstałam z stołka, próbując nie stracić równowagi. Chciałam do niego podejść. Przeprosić. Ale moja kobieca duma nie pozwoliła mi na taki ruch.
- Nie każdy zawsze musi mieć dobry humor - westchnął ciężko, spoglądając na mnie z rezerwą.
- Ja chyba... Wiesz co, mam tego wszystkiego serdecznie dosyć. Moritza przede wszystkim - dodałam po namyśle, podchodząc do okna. Uniosłam delikatnie kąciki warg ku górze, dostrzegając w oddali znajomy kontur Signal Iduna Park. Kątem oka zauważyłam, jak wyciąga telefon z kieszeni i gorączkowo zaczyna odpisywać na jakiegoś sms-a, którego treść była mi raczej obojętna. Zanim zdążyłam się obrócić, kilkudniowy zarost mężczyzny połaskotał mój policzek, budząc przy tym przyjemne mrowienie w okolicy brzucha. Zacisnęłam palce na krańcu jego koszulki, czując, jak atmosfera między nami gęstnieje z minuty na minutę. Kiedy do mojego nosa doszedł mocny zapach spalenizny, obróciłam chłopaka w kierunku kuchenki. Ten złapał się za głowę i czym prędzej wyłączył palnik.
- Na szczęście da się zjeść - zamachał ochoczo łyżką, nakładając spaghetti na talerze. Nim zdołałam ostrzec siebie przez zgubnym efektem zjedzenia tego posiłku, wliczając w to wszystkie kalorie, chwyciłam widelec i zaczęłam nawijać na niego parujący makaron oblany sosem. On naprawdę bardzo dobrze gotował!
- Nigdy bym nie podejrzewała, że taki facet jak ty potrafi zrobić coś tak dobrego - wymruczałam, biorąc kolejną porcję jedzenia.

- Wcale nie musisz histeryzować, Chloe... Daj spokój... Tak, na pewno...Nie rozumiesz, że w tej chwili po prostu nie mogę?... Będę, tylko później... Szkoda, że nie potrafisz tego zrozumieć.
Nie chciałam dalej tego słuchać. Zmarszczyłam czoło, próbując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek mówił mi o dziewczynie z takim imieniem. Usiadłam na brzegu łóżka, próbując zignorować kujący ból w klatce piersiowej, który nie zwiastował niczego dobrego. Zaczęłam wymyślać coraz to gorsze scenariusze. Kim mogłaby ona być dla Marco? Znienacka, jak królik z kapelusza, wyskoczył strach o to, iż znów spotkałam kogoś, kto będzie w stanie mnie skrzywdzić. Z trudem powstrzymałam się od tego, żeby przestać bardziej panikować. Podniosłam na niego wzrok, kiedy wszedł ponownie do sypialni.
- Przepraszam, że tak wyszło - mruknął, nadal nie idąc w moim kierunku. Potrafiłam wyczuć w głosie mężczyzny nutkę zdenerwowania.
- Nie ma za co. I tak zabrnęło to dalej, niż powinno.
Chyba żadne z nas nie wiedziało, co teraz mamy zrobić. Objęłam się ramionami, próbując dodać sobie otuchy. Mimo słów, które powiedziałam kilka chwil wcześniej, nadal miałam ochotę rzucić się na klubową jedenastkę i zedrzeć jego koszulkę. Przygryzłam nerwowo wargę, powoli wstając. Ostrożnie wyciągnęłam dłoń w kierunku Reusa, a on pewnie ją chwycił i delikatnie zamknął w swojej.
- Nie będziesz się na mnie gniewać, jeśli pojadę? Muszę jeszcze pozałatwiać kilka spraw - szepnął, kiedy wyszliśmy razem z pokoju. Powstrzymałam głośny zawód, który mocno cisnął mi się na usta.
- Spokojnie. Jeszcze nie raz będziemy mieli okazję się spotkać, prawda?
[Marco]
- Na pewno - powiedziałem, próbując ukryć nadmierne drżenie w głosie. Ucałowałem delikatnie czoło dziewczyny, biorąc swoją skórzaną kurtkę i po chwili zakładając ją na plecy. Wyszeptałem kilka nic nie znaczących teraz słów pożegnania. Po chwili byłem już na klatce schodowej, tępo wpatrując się w zamknięte drzwi. W głowie niemalże cały czas kołatały mi się słowa Ciro, które z każdym słowem nabierały coraz ostrzejszego znaczenia.
- Co znów się stało... kochanie? - zapytałem, przykładając do ucha telefon. Przy okazji prawie dławiąc się tym słowem. Sam nie wiem, dlaczego nie potrafię tego kategorycznie skończyć.
- Może byś tak wpadł? - wymruczała zmysłowym głosem, który nie raz sprowadzał mnie na manowce. Nie dopuszczała do myśli tego, że chciałem przez jakiś czas spojrzeć z innego punktu widzenia na nasz... związek? Miałem wątpliwości, czy relację między nami można jeszcze w ogóle tak nazwać.
- Chloe, dobrze wiesz, że tego nie zrobię.
- Dlaczego zachowujesz się tak, jakbyś już ze mną zerwał?! - krzyknęła, a ja mocno zacisnąłem zęby, próbując nie powiedzieć czegoś, czego bym żałował. - Nic takiego nie miało miejsca!
--------------------------------------
Mam nadzieję, że zanudziłam was tym rozdziałem. ;) Chyba nie spodziewaliście się tego, że Marco ukrywa coś takiego? Sama się zdziwiłam, że napisałam go tak szybko, biorąc pod uwagę to, w jakim tempie tworzyłam poprzedni. Jestem z niego w miarę zadowolona. Plus dochodzi jeszcze fakt, że na dzień dzisiejszy jesteśmy z pszczółkami na 11 miejscu w tabeli! :D
Robi się interesującą ;D Czekan na kolejny i zapraszam do mnie ;*
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się spodobał :* Nie mogę doczekać się następnego rozdziału :*
OdpowiedzUsuńCo tu się dzieje, no? Kim jest ta Chloe, czyżby była to dziewczyna Marco? Jeżeli tak, to naprawdę nie wiem co on wyprawia, a przede wszystkim skoro to jest jego dziewczyna, to czemu zawraca głowę Lisie? Naprawdę nie wiem w co on pogrywa, ale jest dorosły wie co robi..
OdpowiedzUsuńCzekam na następny!