piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 8. Czasami miłość trwa, ale czasami zamiast tego rani.

 Najtrudniej było mi patrzeć, jak cierpi przez tego dupka. Mimo tego, że spała od dobrych piętnastu minut, po twarzy brunetki nadal leciały łzy. Nawet przez sen nie potrafiła przestać. Mocno zaciskałem zęby, żeby nie obudzić dziewczyny stekiem przekleństw, które wysypałyby się z moich ust. Byłem wściekły? Mało powiedziane. W moich objęciach stawała się jeszcze bardziej krucha i delikatna, niż było w rzeczywistości. Zawsze potrafiła dobrze stwarzać pozory, iż wszytko jest wspaniale. Zmarszczyłem czoło, próbując zastanowić się, jak mogę pomóc dziewczynie. Na razie nie widziałem zbyt dużo opcji. Musiałem jakoś dorwać Moritza przy najbliższej okazji. Uniosłem ją na swoich ramionach, idąc krótkim korytarzem wgłąb mieszkania. Niezbyt mocnym kopnięciem otworzyłem pierwsze lepsze drzwi, który okazały się dobrym wyborem. Delikatnie położyłem Lisę na łóżku, po chwili przysiadając na jego skraju. W pewien sposób byłem świadom, że teraz będę jej bardziej potrzebny niż kiedykolwiek wcześniej. Z komody wyjąłem gruby koc, którym opatuliłem dobrze brunetkę. Chciałem, żeby spała spokojnie, bez żadnych zmartwień. Niestety musiałem iść. Jessica teraz pewnie siedzi sama, nie mogąc zasnąć. Martwiła się o nią podobnie jak ja, chociaż nigdy specjalnie tego nie okazywała. Wstałem, na do widzenia całując ją w chłodne czoło. Zamknęłam za sobą drzwi, jednocześnie wyjmując telefon z kieszeni.
- Halo? Czego chcesz o takiej porze? - warknął zaspany Marco. Miałem to gdzieś.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że nie znam Cię specjalnie długo - powiedziałem, biorąc krótką chwilę przerwy na wzięcie oddechu - Nie gwarantuj Lisie czegoś, czego nie możesz jej dać.
 Po drugiej stronie rozmowy zapadła nagła cisza. Pewnie dopiero teraz zaczął kojarzyć fakty, o co mi tak naprawdę chodzi.
- Nigdy bym nie zrobił czegoś, co mogłoby ją skrzywdzić - mruknął bardziej zrozumiale, chyba w końcu odzyskując ostrość widzenia.
- Na pewno? Bo ile myślę, to twoja dziewczyna nie będzie z tego faktu zadowolona - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, coraz bardziej zdenerwowany, dokładnie akcentując każde słowo.
                                                         ******
  Całe moje ciało niemal krzyczało z bólu. Miałam tego tak bardzo dość. Nieprzytomnym wzrokiem przebiegłam po znajomym otoczeniu, nie do końca pamiętając, w jaki magiczny sposób się tutaj znalazłam. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że to pewnie sprawka Ciro. Zaczęły mną targać bolesne wyrzuty sumienia. Zawsze, kiedy go potrzebowałam, pędził jak szalony. Byłam w jeszcze gorszym nastroju, odczytując treść sms-a właśnie od niego. Dzisiaj rano wyjechał na obóz treningowy i wróci dopiero za tydzień. A przez mnie był zmęczony i niewyspany. Musiałam w końcu dać mu święty spokój, ponieważ coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że tylko pogarszam jego samopoczucie, dodając mu na głowę jeszcze swoje problemy. Dość! Po prostu koniec z użalaniem się nad sobą. Muszę coś z tym zrobić, bo chyba zwariuję. Zerwałam się na równe nogi, od razu dopadając wnętrze swojej szafy. Wygrzebałam z niej jakąś luźną koszulkę i dżinsy, z prędkością światła zakładając to na siebie. Pomaszerowałam w kierunku kuchni, zastanawiając się przy okazji, co tego mogłabym zjeść na śniadanie.
   Próbowałam odsunąć ponure myśli na bok, ale one złośliwie nie ustępowały. Co chwila zerkałam na ekran komórki z nadzieję, że Reus albo Immobile zadzwonią. Po dłuższym upływie czasu traciłam nadzieję. Postukałam nerwowo paznokciem o blat, próbując zgadnąć, dlaczego Niemiec od dwóch dni nie dawał znaku życia. Zawsze dzwonił kilka razy dziennie, co w pewnym momencie mocno mnie irytowało, jednakże wyglądało na to, że mi tego brakuje. Odgłos garnka uderzającego z zbytnim pośpiechem rozniósł się echem po całym mieszkaniu. Sapnęłam cicho, nalewając do środka mleka. Kiedy sięgałam do górnych szafek po miskę, natrafiłam na coś śliskiego. Mocno zacisnęłam wolną pięść, dostrzegając, co znalazłam.

    { 2,5 roku wcześniej }     
        
  Z rozbawieniem patrzyłam, jak Moritz próbuje przywołać do ładu ukrochmalony kocyk. Sprawy nie ułatwiało palące słońce, które i tak skutecznie przebijało się przez rozłożyste gałęzie drzewa, tworząc na trawie słoneczną mozaikę ruchliwych plam. Związałam włosy w luźny kok, zaglądając chłopakowi przez ramię. To on wpadł na spontaniczny pomysł zrobienia tego pikniku, a ja nie miałam nic przeciwko. Zajrzałam mu przez ramię, próbując dojrzeć, jakie smakołyki wybrał. Maślane bułeczki, dżem truskawkowy, ser w plasterkach, winogrona, jabłka, twarożek z rzodkiewką i szczypiorkiem. Na sam widok tego ślinka nabiegła mi do ust, a przecież ta znakomita większość tkwiła jeszcze w środku wiklinowego koszyka. Chłopak poklepał miejsc obok siebie na znak, że mogę usiąść u jego boku, co oczywiście zrobiłam. Chwyciłam jedno z twardych jabłek, odgryzając kawałek. 
 - Będziesz mógł się ze mną spotkać w przyszłym tygodniu? - zapytałam, zerkając na niego kątem oka. 
- Oczywiście, kotku - powiedział lekko, chociaż w jego głos wkradła się nutka zdenerwowania. Wiedziałam, że miał przenieść się do Mainz. Ale nie wiedziałam dokładnie, kiedy. I to mnie zastanawiało. - Kiedy tylko chcesz.
 Bałam się, że z tego, co zaplanowałam dla nas na przyszły wieczór, nic nie wyjdzie. Chciałam się z nim przeżyć swój pierwszy raz. Myślałam o tym coraz częściej i w końcu podjęłam decyzję. Mam nadzieję, że słuszną. Jakby instynktownie Mo przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej, opierając podbródek o czubek mojej głowy. Uśmiechałam się szeroko, czując dotyk jego dłoni krążących po moich nagich ramionach, które pomimo panującego upału pokryła gęsia skórka. 
 - Przez Ciebie nie mogę się wcale skupić - fuknęłam nosem, udając trochę obrażoną. Pod wpływem uśmiechu piłkarza jednak nie potrafiła utrzymać długo takiej miny. 
 - Brawo. Nie wiesz, że ja się w tym właśnie specjalizuję? - wymruczał już zupełnie swobodnie. Kiedy spostrzegł Mirandę zaproszoną przez mnie idącą w naszym kierunku, wstał i podbiegł do niej, trzymając w ręku aparat. Po chwili wrócił i chwycił mnie w ramiona, żebym wstała. 
 - Co ty robisz? - pisnęłam, czując, jak kładzie ręce na mojej talii.
 - Pozuj, nic nie gadaj! 
  Instynktownie pochyliłam się w stronę jego ust, ale on odchylił głowę z zawadiackim uśmieszkiem. Wokół nas rozbłysł blask flesza, który na krótką chwilę skrócił moje pole widzenia. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, chcąc pozbyć się migających kropek sprzed oczu. Zanim zdążyłam podbiec do mojej przyjaciółki, by ją powitać, Moritz wręcz zaborczym ruchem przyciągnął mnie ku sobie i w końcu mogłam zasmakować słodyczy jego ust.

{ Teraz }

  Jakby odruchowo obrysował palcami kontur swoich warg. Zamglonym wzrokiem spojrzałam na fotografię, która była już dość wygnieciona. Drżącymi dłońmi przewróciłam ją na drugą stronę, dostrzegając znajomy charakter pisma. Jak ja mogłam nie zauważyć tego przez tyle lat? Napisał tam tylko tyle, że bardzo mnie kocha i nigdy nie skrzywdzi. Chyba jednak nie potrafił dotrzymać danego słowa, jeśli teraz jestem na skraju załamania. Zakręciłam kurek z gazem, żeby mleka przypadkiem nie wykipiało. Spojrzałam z przestrachem na zegarek, zdając sobie sprawę, iż stoję tak od dobrych dwudziestu minut. Moje kroki przypominały stąpanie po rozbitym szkle, kiedy szłam w stronę kanapy zawaloną toną poduszek. Nadal nieobecna osunęłam się na nią, nadal między palcami miętosząc zdjęcie, które wcisnęłam do kieszeni. 
  Zwiesiłam głowę, a mój oddech był coraz bardziej nieregularny. Po raz pierwszy w życiu nie potrafiłam dostrzec szczęśliwego końca. Nawet wtedy, kiedy zostałam sama, bez Moritza, widziałam nadzieję na horyzoncie. Teraz nie miałam nikogo, kto potrafiłby mnie zrozumieć. Kuszącą propozycją był jak najszybszy wyjazd z tego miejsca, ale nie potrafiłabym tego zrobić rodzicom.  Musiałam gorąco wierzyć, że tą bitwę też da się wygrać. 
      
--------------------------------------------
Na wstępie chciałam was bardzo przeprosić za to, że musieliście tak długo czekać na nowy rozdział. Z wstydem przyznam, że pisałam go jakiś miesiąc. Za każdym razem coś zmieniałam i nie potrafiłam dojść ze sobą do porozumienia, jaki ma być. Jednak jest! Mam nadzieję, że chociaż w małym stopniu wynagrodziłam wam moim powyższym tekstem tak długi czas oczekiwania. :D

3 komentarze:

  1. Dziękuje, że ww końcu dodałaś rozdział, na który tak długo czekałam i nie wystawiłaś moich nerw na próbę. Chociaż.. czekałam tyle, że już wątpiłam, że coś możesz dodać. :)
    Co do rozdziału, to bardzo mi się podoba! A wręcz jest piękny. Cóż.. nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego Mo skrzywił Lisę, ale ma teraz Ciro, i Marco. Chociaż ten drugi mógłby zadzwonić do niej, a nie.. Co sobie myśli?
    Mam nadzieje, że wziął do serca słowa Ciro i nie skrzywdzi Lisy, jak zrobił do Moritz, bo zapewnię Ciro nie wybaczyłby mu tego.
    Czekam na nn!
    Całuski!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękny rozdział! I całe opowiadanko ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. Płakać przez to znaczy cierpieć naprawdę bardzo mocno. Marco powinien coś z tym zrobić. Ale jest Ciro, ważne, że on jest! Chyba mam do niego za dużą słabość;//
    Piękny rozdział, naprawdę wyszedł Ci niesamowicie! Zazdroszczę talentu... Ale to już wiesz ;))

    OdpowiedzUsuń