sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 9. Jesteś lekiem, jesteś bólem.

  Czułam się głupio, widząc, jak wchodzi do mojej kuchni. Ma naprawdę dobre wyczucie czasu. Założyłam ręce na piersi, próbując spojrzeniem wymusić na niego to, żeby stąd wyszedł. Trafił na jeden z tych dni, kiedy wstawałam lewą nogą i lepiej było do mnie po prostu nie podchodzić. Dla własnego bezpieczeństwa i zdrowia. Usiadłam na stołku, uderzając rytmicznie paznokciami o blat wyspy kuchennej. Na szczęście miałam na sobie już ubranie, bo jeszcze chwilę przed jego przybyciem łaziłam po mieszkaniu w piżamie. Nie dzwonił do mnie przez kilka tygodni i teraz ma czelność przychodzić tak bez zapowiedzi? Ale na szczęście postanowiłam się nad nim łaskawie zlitować i wpuścić go do środka. Jak mi wyjaśnił, wcześniej postanowił wstąpić do sklepu i kupić co nieco na obiad. Oczywiście przygotowując to w mojej kuchni. Nie dał sobie nic powiedzieć. Wyjęłam tylko potrzebne naczynia, o które poprosił blondyn i kazał mi cierpliwie czekać, aż skończy gotować. Nawet nie podejrzewałabym go w najśmielszych snach o umiejętność gotowania. I to czegoś zjadliwego.
- Czemu się tak na mnie patrzysz? - zapytał po dłuższej chwili milczenia. Musnął moje czoło spierzchniętymi wargami, ale ja nie dałam się tak łatwo zdekoncentrować
- Nie dzwoniłeś jakieś dwa tygodnie i nagle wpadasz mi do mieszkania zupełnie bez zapowiedzi. Myślisz, że jestem z tego strasznie zadowolona? - warknęłam, odpychając jego klatkę piersiową dłońmi. Łypnęłam na niego spod oka, nadal nie mając ochoty na rozmowę, która miałaby obejmować powody mojego złego humoru.
- Przestań być na mnie zła - mruknął, po raz kolejny wyciągając rękę w moim kierunku - nie miałem na nic czasu, nie wspominając nawet o zrobieniu czegoś dla siebie.
- Serio? - powiedziałam najbardziej złośliwie, jak potrafiłam. Widocznie urażony zgarbił ramiona, stawiając dwa kroki w tył. Zawsze musiałam to wszystko utrudniać. Nie dość, że przyszedł i chciał zrobić mi porządny obiad, to ja jeszcze się na nim bestialsko wyżywam. Spuściłam wzrok na kafelki, wzdychając cicho. Nadal z nieszczęśliwym wyrazem twarzy wstałam z stołka, próbując nie stracić równowagi. Chciałam do niego podejść. Przeprosić. Ale moja kobieca duma nie pozwoliła mi na taki ruch.
- Nie każdy zawsze musi mieć dobry humor - westchnął ciężko, spoglądając na mnie z rezerwą.
- Ja chyba... Wiesz co, mam tego wszystkiego serdecznie dosyć. Moritza przede wszystkim - dodałam po namyśle, podchodząc do okna. Uniosłam delikatnie kąciki warg ku górze, dostrzegając w oddali znajomy kontur Signal Iduna Park. Kątem oka zauważyłam, jak wyciąga telefon z kieszeni i gorączkowo zaczyna odpisywać na jakiegoś sms-a, którego treść była mi raczej obojętna. Zanim zdążyłam się obrócić, kilkudniowy zarost mężczyzny połaskotał mój policzek, budząc przy tym przyjemne mrowienie w okolicy brzucha. Zacisnęłam palce na krańcu jego koszulki, czując, jak atmosfera między nami gęstnieje z minuty na minutę. Kiedy do mojego nosa doszedł mocny zapach spalenizny, obróciłam chłopaka w kierunku kuchenki. Ten złapał się za głowę i czym prędzej wyłączył palnik.
- Na szczęście da się zjeść - zamachał ochoczo łyżką, nakładając spaghetti na talerze. Nim zdołałam ostrzec siebie przez zgubnym efektem zjedzenia tego posiłku, wliczając w to wszystkie kalorie, chwyciłam widelec i zaczęłam nawijać na niego parujący makaron oblany sosem. On naprawdę bardzo dobrze gotował!
- Nigdy bym nie podejrzewała, że taki facet jak ty potrafi zrobić coś tak dobrego - wymruczałam, biorąc kolejną porcję jedzenia.
- Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz - mruknął, zasiadając przy mnie na stołku. W milczeniu zjedliśmy resztę posiłku, a ja po wszystkim miałam ochotę powycierać talerz palcami i delektować się resztkami. Nalałam sobie szklanką wody, którą po chwili wypiłam duszkiem. Wkrótce odstawiłam naczynia do zmywarki, aż nagle poczułam, jak silne ramiona oplatają moją talię. Spojrzałam spod przymrużonych oczu na Marco, kiedy to postanowił podnieść mnie do góry, jednocześnie gwałtownie atakując moje spierzchnięte wargi. Oplotłam nogami jego biodra, mrucząc coś cicho pod nosem. Mimowolnie zaczęliśmy przesuwać się w konkretnym kierunku. Z trudem zdusiłam w sobie odruch uderzenia go w policzek, kiedy dość brutalnym kopnięciem otworzył drzwi do sypialni. Spokojnie, pamiętaj, że to nie Mo - powtarzałam w myślach niczym mantrę. Nadal byłam uczepiona niego niczym koala. Rzucił mnie na łóżko, wcale nie zastanawiając się nad poważnymi konsekwencjami jego zachowania. A ja w tej chwili nie byłam w stanie tego powstrzymać. Cała drżałam, kiedy czułam jego palce pod moją koszulkę wędrujące w górę żeber. Niestety całą atmosferę szlag trafił, ponieważ telefon chłopaka zadzwonił, pozostawiając nas w trudnym położeniu. Spojrzałam na niego spod uniesionej brwi, odchrząkując cicho. Ześlizgnął się z łóżka, wyjmując komórkę z kieszeni. Jednak nie zrobił tego, czego oczekiwałam w takiej sytuacji. Po prostu wyszedł, zostawiając mnie samą.
- Wcale nie musisz histeryzować, Chloe... Daj spokój... Tak, na pewno...Nie rozumiesz, że w tej chwili po prostu nie mogę?... Będę, tylko później... Szkoda, że nie potrafisz tego zrozumieć.
Nie chciałam dalej tego słuchać. Zmarszczyłam czoło, próbując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek mówił mi o dziewczynie z takim imieniem. Usiadłam na brzegu łóżka, próbując zignorować kujący ból w klatce piersiowej, który nie zwiastował niczego dobrego. Zaczęłam wymyślać coraz to gorsze scenariusze. Kim mogłaby ona być dla Marco? Znienacka, jak królik z kapelusza, wyskoczył strach o to, iż znów spotkałam kogoś, kto będzie w stanie mnie skrzywdzić. Z trudem powstrzymałam się od tego, żeby przestać bardziej panikować. Podniosłam na niego wzrok, kiedy wszedł ponownie do sypialni.
- Przepraszam, że tak wyszło - mruknął, nadal nie idąc w moim kierunku. Potrafiłam wyczuć w głosie mężczyzny nutkę zdenerwowania.
- Nie ma za co. I tak zabrnęło to dalej, niż powinno.
Chyba żadne z nas nie wiedziało, co teraz mamy zrobić. Objęłam się ramionami, próbując dodać sobie otuchy. Mimo słów, które powiedziałam kilka chwil wcześniej, nadal miałam ochotę rzucić się na klubową jedenastkę i zedrzeć jego koszulkę. Przygryzłam nerwowo wargę, powoli wstając. Ostrożnie wyciągnęłam dłoń w kierunku Reusa, a on pewnie ją chwycił i delikatnie zamknął w swojej.
- Nie będziesz się na mnie gniewać, jeśli pojadę? Muszę jeszcze pozałatwiać kilka spraw - szepnął, kiedy wyszliśmy razem z pokoju. Powstrzymałam głośny zawód, który mocno cisnął mi się na usta.
- Spokojnie. Jeszcze nie raz będziemy mieli okazję się spotkać, prawda?

[Marco]

Czułem się jak ostatni dureń, spoglądając na twarz Lisy. Czemu zawsze musiałem wszystko komplikować? Dyskretnie przełknąłem gulę,w gardle, która chyba urosła do rozmiarów moich wyrzutów sumienia. Obiecałem jej coś. Myślałem, że jak dzisiaj do niej przyjdę, to zdobędę się na odwagę i wyznam prawdę brunetce. Jednak nie potrafiłem... Nie mógłbym znieść bólu, który pewnie zagościłby na obliczu dziewczyny.
- Na pewno - powiedziałem, próbując ukryć nadmierne drżenie w głosie. Ucałowałem delikatnie czoło dziewczyny, biorąc swoją skórzaną kurtkę i po chwili zakładając ją na plecy. Wyszeptałem kilka nic nie znaczących teraz słów pożegnania. Po chwili byłem już na klatce schodowej, tępo wpatrując się w zamknięte drzwi. W głowie niemalże cały czas kołatały mi się słowa Ciro, które z każdym słowem nabierały coraz ostrzejszego znaczenia.
- Co znów się stało... kochanie? - zapytałem, przykładając do ucha telefon. Przy okazji prawie dławiąc się tym słowem. Sam nie wiem, dlaczego nie potrafię tego kategorycznie skończyć.
- Może byś tak wpadł? - wymruczała zmysłowym głosem, który nie raz sprowadzał mnie na manowce. Nie dopuszczała do myśli tego, że chciałem przez jakiś czas spojrzeć z innego punktu widzenia na nasz... związek? Miałem wątpliwości, czy relację między nami można jeszcze w ogóle tak nazwać.
- Chloe, dobrze wiesz, że tego nie zrobię.
- Dlaczego zachowujesz się tak, jakbyś już ze mną zerwał?! - krzyknęła, a ja mocno zacisnąłem zęby, próbując nie powiedzieć czegoś, czego bym żałował. - Nic takiego nie miało miejsca!

--------------------------------------
Mam nadzieję, że zanudziłam was tym rozdziałem. ;) Chyba nie spodziewaliście się tego, że Marco ukrywa coś takiego? Sama się zdziwiłam, że napisałam go tak szybko, biorąc pod uwagę to, w jakim tempie tworzyłam poprzedni. Jestem z niego w miarę zadowolona. Plus dochodzi jeszcze fakt, że na dzień dzisiejszy jesteśmy z pszczółkami na 11 miejscu w tabeli! :D 

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 8. Czasami miłość trwa, ale czasami zamiast tego rani.

 Najtrudniej było mi patrzeć, jak cierpi przez tego dupka. Mimo tego, że spała od dobrych piętnastu minut, po twarzy brunetki nadal leciały łzy. Nawet przez sen nie potrafiła przestać. Mocno zaciskałem zęby, żeby nie obudzić dziewczyny stekiem przekleństw, które wysypałyby się z moich ust. Byłem wściekły? Mało powiedziane. W moich objęciach stawała się jeszcze bardziej krucha i delikatna, niż było w rzeczywistości. Zawsze potrafiła dobrze stwarzać pozory, iż wszytko jest wspaniale. Zmarszczyłem czoło, próbując zastanowić się, jak mogę pomóc dziewczynie. Na razie nie widziałem zbyt dużo opcji. Musiałem jakoś dorwać Moritza przy najbliższej okazji. Uniosłem ją na swoich ramionach, idąc krótkim korytarzem wgłąb mieszkania. Niezbyt mocnym kopnięciem otworzyłem pierwsze lepsze drzwi, który okazały się dobrym wyborem. Delikatnie położyłem Lisę na łóżku, po chwili przysiadając na jego skraju. W pewien sposób byłem świadom, że teraz będę jej bardziej potrzebny niż kiedykolwiek wcześniej. Z komody wyjąłem gruby koc, którym opatuliłem dobrze brunetkę. Chciałem, żeby spała spokojnie, bez żadnych zmartwień. Niestety musiałem iść. Jessica teraz pewnie siedzi sama, nie mogąc zasnąć. Martwiła się o nią podobnie jak ja, chociaż nigdy specjalnie tego nie okazywała. Wstałem, na do widzenia całując ją w chłodne czoło. Zamknęłam za sobą drzwi, jednocześnie wyjmując telefon z kieszeni.
- Halo? Czego chcesz o takiej porze? - warknął zaspany Marco. Miałem to gdzieś.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że nie znam Cię specjalnie długo - powiedziałem, biorąc krótką chwilę przerwy na wzięcie oddechu - Nie gwarantuj Lisie czegoś, czego nie możesz jej dać.
 Po drugiej stronie rozmowy zapadła nagła cisza. Pewnie dopiero teraz zaczął kojarzyć fakty, o co mi tak naprawdę chodzi.
- Nigdy bym nie zrobił czegoś, co mogłoby ją skrzywdzić - mruknął bardziej zrozumiale, chyba w końcu odzyskując ostrość widzenia.
- Na pewno? Bo ile myślę, to twoja dziewczyna nie będzie z tego faktu zadowolona - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, coraz bardziej zdenerwowany, dokładnie akcentując każde słowo.
                                                         ******
  Całe moje ciało niemal krzyczało z bólu. Miałam tego tak bardzo dość. Nieprzytomnym wzrokiem przebiegłam po znajomym otoczeniu, nie do końca pamiętając, w jaki magiczny sposób się tutaj znalazłam. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że to pewnie sprawka Ciro. Zaczęły mną targać bolesne wyrzuty sumienia. Zawsze, kiedy go potrzebowałam, pędził jak szalony. Byłam w jeszcze gorszym nastroju, odczytując treść sms-a właśnie od niego. Dzisiaj rano wyjechał na obóz treningowy i wróci dopiero za tydzień. A przez mnie był zmęczony i niewyspany. Musiałam w końcu dać mu święty spokój, ponieważ coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że tylko pogarszam jego samopoczucie, dodając mu na głowę jeszcze swoje problemy. Dość! Po prostu koniec z użalaniem się nad sobą. Muszę coś z tym zrobić, bo chyba zwariuję. Zerwałam się na równe nogi, od razu dopadając wnętrze swojej szafy. Wygrzebałam z niej jakąś luźną koszulkę i dżinsy, z prędkością światła zakładając to na siebie. Pomaszerowałam w kierunku kuchni, zastanawiając się przy okazji, co tego mogłabym zjeść na śniadanie.
   Próbowałam odsunąć ponure myśli na bok, ale one złośliwie nie ustępowały. Co chwila zerkałam na ekran komórki z nadzieję, że Reus albo Immobile zadzwonią. Po dłuższym upływie czasu traciłam nadzieję. Postukałam nerwowo paznokciem o blat, próbując zgadnąć, dlaczego Niemiec od dwóch dni nie dawał znaku życia. Zawsze dzwonił kilka razy dziennie, co w pewnym momencie mocno mnie irytowało, jednakże wyglądało na to, że mi tego brakuje. Odgłos garnka uderzającego z zbytnim pośpiechem rozniósł się echem po całym mieszkaniu. Sapnęłam cicho, nalewając do środka mleka. Kiedy sięgałam do górnych szafek po miskę, natrafiłam na coś śliskiego. Mocno zacisnęłam wolną pięść, dostrzegając, co znalazłam.

    { 2,5 roku wcześniej }     
        
  Z rozbawieniem patrzyłam, jak Moritz próbuje przywołać do ładu ukrochmalony kocyk. Sprawy nie ułatwiało palące słońce, które i tak skutecznie przebijało się przez rozłożyste gałęzie drzewa, tworząc na trawie słoneczną mozaikę ruchliwych plam. Związałam włosy w luźny kok, zaglądając chłopakowi przez ramię. To on wpadł na spontaniczny pomysł zrobienia tego pikniku, a ja nie miałam nic przeciwko. Zajrzałam mu przez ramię, próbując dojrzeć, jakie smakołyki wybrał. Maślane bułeczki, dżem truskawkowy, ser w plasterkach, winogrona, jabłka, twarożek z rzodkiewką i szczypiorkiem. Na sam widok tego ślinka nabiegła mi do ust, a przecież ta znakomita większość tkwiła jeszcze w środku wiklinowego koszyka. Chłopak poklepał miejsc obok siebie na znak, że mogę usiąść u jego boku, co oczywiście zrobiłam. Chwyciłam jedno z twardych jabłek, odgryzając kawałek. 
 - Będziesz mógł się ze mną spotkać w przyszłym tygodniu? - zapytałam, zerkając na niego kątem oka. 
- Oczywiście, kotku - powiedział lekko, chociaż w jego głos wkradła się nutka zdenerwowania. Wiedziałam, że miał przenieść się do Mainz. Ale nie wiedziałam dokładnie, kiedy. I to mnie zastanawiało. - Kiedy tylko chcesz.
 Bałam się, że z tego, co zaplanowałam dla nas na przyszły wieczór, nic nie wyjdzie. Chciałam się z nim przeżyć swój pierwszy raz. Myślałam o tym coraz częściej i w końcu podjęłam decyzję. Mam nadzieję, że słuszną. Jakby instynktownie Mo przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej, opierając podbródek o czubek mojej głowy. Uśmiechałam się szeroko, czując dotyk jego dłoni krążących po moich nagich ramionach, które pomimo panującego upału pokryła gęsia skórka. 
 - Przez Ciebie nie mogę się wcale skupić - fuknęłam nosem, udając trochę obrażoną. Pod wpływem uśmiechu piłkarza jednak nie potrafiła utrzymać długo takiej miny. 
 - Brawo. Nie wiesz, że ja się w tym właśnie specjalizuję? - wymruczał już zupełnie swobodnie. Kiedy spostrzegł Mirandę zaproszoną przez mnie idącą w naszym kierunku, wstał i podbiegł do niej, trzymając w ręku aparat. Po chwili wrócił i chwycił mnie w ramiona, żebym wstała. 
 - Co ty robisz? - pisnęłam, czując, jak kładzie ręce na mojej talii.
 - Pozuj, nic nie gadaj! 
  Instynktownie pochyliłam się w stronę jego ust, ale on odchylił głowę z zawadiackim uśmieszkiem. Wokół nas rozbłysł blask flesza, który na krótką chwilę skrócił moje pole widzenia. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, chcąc pozbyć się migających kropek sprzed oczu. Zanim zdążyłam podbiec do mojej przyjaciółki, by ją powitać, Moritz wręcz zaborczym ruchem przyciągnął mnie ku sobie i w końcu mogłam zasmakować słodyczy jego ust.

{ Teraz }

  Jakby odruchowo obrysował palcami kontur swoich warg. Zamglonym wzrokiem spojrzałam na fotografię, która była już dość wygnieciona. Drżącymi dłońmi przewróciłam ją na drugą stronę, dostrzegając znajomy charakter pisma. Jak ja mogłam nie zauważyć tego przez tyle lat? Napisał tam tylko tyle, że bardzo mnie kocha i nigdy nie skrzywdzi. Chyba jednak nie potrafił dotrzymać danego słowa, jeśli teraz jestem na skraju załamania. Zakręciłam kurek z gazem, żeby mleka przypadkiem nie wykipiało. Spojrzałam z przestrachem na zegarek, zdając sobie sprawę, iż stoję tak od dobrych dwudziestu minut. Moje kroki przypominały stąpanie po rozbitym szkle, kiedy szłam w stronę kanapy zawaloną toną poduszek. Nadal nieobecna osunęłam się na nią, nadal między palcami miętosząc zdjęcie, które wcisnęłam do kieszeni. 
  Zwiesiłam głowę, a mój oddech był coraz bardziej nieregularny. Po raz pierwszy w życiu nie potrafiłam dostrzec szczęśliwego końca. Nawet wtedy, kiedy zostałam sama, bez Moritza, widziałam nadzieję na horyzoncie. Teraz nie miałam nikogo, kto potrafiłby mnie zrozumieć. Kuszącą propozycją był jak najszybszy wyjazd z tego miejsca, ale nie potrafiłabym tego zrobić rodzicom.  Musiałam gorąco wierzyć, że tą bitwę też da się wygrać. 
      
--------------------------------------------
Na wstępie chciałam was bardzo przeprosić za to, że musieliście tak długo czekać na nowy rozdział. Z wstydem przyznam, że pisałam go jakiś miesiąc. Za każdym razem coś zmieniałam i nie potrafiłam dojść ze sobą do porozumienia, jaki ma być. Jednak jest! Mam nadzieję, że chociaż w małym stopniu wynagrodziłam wam moim powyższym tekstem tak długi czas oczekiwania. :D

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 7. Prześladowca

      Chyba po raz pierwszy ucieszyłam się tak bardzo na powrót do własnego mieszkania. Zrzuciłam szpilki zgrabnymi ruchami stopy w przedpokoju, do kuchni wchodząc już boso. Chłodne kafelki przyjemnie ukoiły ból. Otworzyłam jedną z szafek, wyciągając z niej butelkę czerwonego wina, przy okazji biorąc też kieliszek. Miałam nadzieję, że wybrałam dobry rocznik. Koniecznie musiałam odpocząć i przemyśleć całą wczorajszą sytuację. Odmówiłam Marco dzisiejszego wyjścia do niego. Jednak wydawało mi się, że zdołał zrozumieć moją decyzję. Dzisiejszy dzień zdecydowanie nie należał do najlepszych. Odwiedziłam kilka studiów fotograficznych, zostawiając w nich moje portfolio pełne dobrych zdjęć. Za każdym razem miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Pokręciłam głową, uznając to jako kolejny wytwór mojej wybujałej wyobraźni. Z cichym westchnieniem przysiadłam na aksamitnej kanapie, po chwili zastanowienia nalewając sobie alkoholu do kieliszka. Umościłam się lepiej między miękkimi poduszkami, które przyjemnie łaskotały pokryte gęsią skórką ramiona.
    - Jak mogłam być tak głupia i wierzyć, że on kiedykolwiek mnie kochał?- mruknęłam sama do siebie, upijając łyk wina. I tak co raz. Z minuty na minutę byłam coraz bardziej zamroczona, chociaż nie do tego stopnia, żeby stracić kontakt z rzeczywistością. Być może po dłuższych rozmyślaniach uznałabym, iż jestem pijana, chociaż do tego pełnego stanu było mi jeszcze bardzo daleko. Do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka, który był teraz w tym wszystkim jakby nie na miejscu. Lekko chwiejnych krokiem podeszłam do drzwi, nadal starając się utrzymać silny kontakt z światem.
  -Znowu pijesz- powiedział karcąco mój gość, który był dla mnie niczym wielka, czarna plama na tle światła wypływającego z klatki schodowej. Dopiero po dłuższej chwili ukazał mi się w całości.
  -Moritz- parsknęłam krótkim śmiechem -śledzisz mnie?
  -Niezupełnie- przeczesał włosy ręką, uśmiechając się dość cwaniacko. Jakby żywił jakieś szanse do tego, że przez ten gest padnę mu do stóp. Niedoczekanie twoje.
  -To w takim razie co tutaj robisz?- palnęłam bez większej kontemplacji.
  - Chciałem normalnie z tobą porozmawiać. Na osobności. Jakoś wczoraj nie dałaś mi tej możliwości.
  - W ogóle twój mózg wielkości orzecha włoskiego doszedł do wniosku, jak twój widok mnie zabolał? Nic się nie zmieniłeś, mój drogi- jęknęłam przeciągle, czując potoki łez w kącikach oczu -Masz jeszcze czelność mieć pretensje?
  - Nie mam...- odparł, kręcąc głową. Zaczerpnęłam głęboko powietrza, nie chcąc robić sobie przerwy w tym, co teraz mam zamiar powiedzieć.
  - Poczekaj. Wiesz, że znajdujemy się w bardzo, ale to bardzo podobnej sytuacji jak w tamten pamiętny wieczór? Oboje byliśmy podpici, a ty wykorzystałeś moją naiwność i oddanie dla twojej osoby, by mnie wykorzystać!- wykrzyczałam, mając gdzieś sąsiadów, którzy pewnie ze strachu zaraz wezwą policję -A rano już cię nie było! Wyjechałeś, nawet nie czekając, aż się obudzę!
   - Musiałem!
 Trzasnęłam mu drzwiami przed nosem, nie mogąc dalej słuchać tych kłamstw. Byłam pod swoim własnym wrażeniem, ponieważ jeszcze nie zaczęłam ryczeć. Brawo, robię ogromne postępy. Z dnia na dzień robiłam się coraz bardziej odporna na niego, chociaż mimo moich najszczerszych chęci tego bólu w sercu nie potrafiłam zagłuszyć całkowicie. On zawsze tam był. Ruszyłam sztywnym krokiem w kierunku kanapy, chwytając butelkę. Cały alkohol, który kilka minut temu dał mi porządnego kopa, chyba gdzieś zniknął. Popiłam prosto z gwinta, chociaż w innych okolicznościach uznałabym to za obrzydliwe, ale mało co mnie to teraz obchodziło. Wyszłam na balkon, a podmuch zimnego powietrza zachwiał moją równowagę. Na szczęście zdołałam nie runąć jak długa przed siebie. Opierając się nonszalancko o balustradę wolną ręką wyjęłam komórkę z kieszeni spodni. Nie wybierałam długo osoby, do której miałam zadzwonić.
   - Liza?- zapytał zaspanym głosem Ciro Immobile.
   - Tak, tu dzwoni twoja Mona Liza- powiedziałam, wplatając w to sarkazm -Masz momencik, żeby wpaść do swojej przyjaciółki?
    - Już jadę, mała- pożegnał się szybko, więc natychmiast odłożyłam telefon na bok. Zachichotałam głośno, kiedy prawie strąciłam ją na ziemię. Straciłam ochotę na dalsze picie, bo poniekąd chciałam móc normalnie z nim porozmawiać. Kiedy kilka minut później usłyszałam pisk opon parkującego samochodu, wiedziałam, że to on. Nie powiedziałam na razie nic, zapraszając Włocha do mieszkania. Dopiero po ponownym wejściu na balkon nabrałam śmiałości do trudnej rozmowy, która jednak była dla mnie konieczna.
   - Mam nadzieję, że twoja ukochana nie będzie miała do ciebie pretensji z powodu mojej nagłej prośby.
   - Coś ty- mruknął, zamykając moją rękę w swojej -Opowiadaj, co ci tam leży na sumieniu.
   - Moritz wrócił- odpowiedziałam zdławionym głosem, wtulając twarz w jego ramię. Był dla mnie niczym starszy brat, którego nigdy nie miałam.
   - Mam jakoś zdziałać, żeby się odczepił?- zapytał delikatnie, kiedy moja opowieść dobiegła końca. Nie potrafiłam go okłamywać, dlatego wspomniałam też o pocałunku z Marco, aczkolwiek pomijając mało istotne szczegóły.
   - Na razie nie ma takiej potrzeby. Zobaczymy, czy nadal będzie ciągnął te prześladowania- uśmiechnęłam się przez łzy. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęły płynąć.
   - Spokojnie, młoda. Zawsze będziesz mogła na mnie liczyć.
   - Dziękuję za wszystko. Masz może ochotę na wino? Chociaż tamto odpada, bo piłam prosto z butelki- zaproponowałam, na co on tylko skinął głową. Weszliśmy z powrotem do salonu, więc pośpiesznie podeszłam do 'chudego' barku, sięgając po białe wino. Nie smakowało mi tak dobrze jak tamto, ale wiedziałam, że Ciro wręcz je uwielbia. Prawie zapomniałabym o kieliszku dla mojego przyjaciela, na szczęście w porę zauważyłam ten brak. Postawiłam je przed nim na przeszklonym stoliku, siadając po chwili obok swojego przyjaciela.
   - Co w takim razie zrobisz z... Marco?- zapytał ostrożnie, zerkając kątem oka na moją reakcję,
   - Sama jeszcze nie wiem- mruknęłam, przełykając szybko musujący płyn -Znam tego chłopaka zaledwie dzień.
    - To będzie tylko twoja decyzja- wzruszył ramionami, po czym wziął dość długi łyk wina.
    - Mi przede wszystkim potrzeba czasu. W dodatku pojawił się Mo, a on dodatkowo komplikuje sprawę- westchnęłam. Z cichym plaśnięciem odstawił kieliszek na stolik, nagle i bez żadnego uprzedzenia przyciągając mnie do siebie.
    - Masz całe grono przyjaciół. I nie masz potrzeby zawracania sobie głowy takimi ludźmi jak on, niewartymi twojej uwagi.
    - Myślałam, że jak tutaj przyjadę, to będę miała miała spokój- powiedziałam, prawie dławiąc się swoimi łzami -Nie mogę tutaj zostać, rozumiesz?
   - Możesz. Masz mnie, Jurgena i mamę, Marco, Mirandę. Dasz sobie z tym radę- odparł twardo, głaszcząc uspokajająco czubek mojej głowy. Skuliłam się w jego ramionach niczym zranione zwierzę szukające pocieszenia. Kołysałam mnie delikatnie. Czułam, że dalej tak nie potrafię. Cały dzień przepełniony pośpiechem i stresem dał o sobie znać. Powieki stawały się coraz cięższe. Nie miałam sił dalej trzymać ich w górze i pozwoliłam im swobodnie opaść, dając sobie czas na odpoczynek.
                                 ---------------------------------------------
Miło mi was witać. Ten rozdział to w sumie taki prezent od mnie dla was pod choinkę. Z jakże tej uroczystej okazji chciałam wam złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji nadchodzących chyżo świąt: smacznego karpia na wigilijnym stole, dużo prezentów pod choinką i szczęśliwego nowego roku! :D
   

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 6. Nie skrzywdzisz mnie?

      Byłam zaskoczona takim obrotem spraw. Otworzyłam szeroko oczy, na początku wcale nie odpowiadając na ten pocałunek. Pomimo braku mojej reakcji nie odsunął swoich ust, tylko spojrzał prosto w moje zaszklone oczy. Boże, czemu to musiało mnie spotkać? Zanim Marco zdążył już całkiem odchodzić od tego pomysłu, wplotłam rękę w jego jedwabiste włosy, z godną siebie pasją odpowiadając na to, co zrobił. Obrócił mnie w stronę samochodu, przyciskając delikatnie. Przejechałam wolną ręką po jego klatce piersiowej, zatrzymując się dopiero na twardych mięśniach brzucha. Coraz mocniej wpijał się w moje pełne usta, spijając z nich łapczywie całą słodycz. Nie mogłam powstrzymać krótkiego jęku, na co zareagował jeszcze gwałtowniej. Całował jak szalony, najwyraźniej nie mogąc przestać. Kurczowo zacisnęłam palce na jego karku, głaszcząc go pieszczotliwie. Co się ze mną działo? Nie wiem, najwyraźniej oszalałam. Nie potrafiłam tego przerwać, a myśl, że to może w każdej chwili znaleźć swój koniec, doprowadzała do tego, iż jeszcze bardziej tego pragnęłam. Po łzach pozostały tylko suche ścieżki na policzkach. Dyszałam ciężko, kiedy w końcu zaprzestał. Pogłaskał opuszkami palców moje skronie, na co tylko westchnęłam głucho.
    - Nie. Czemu przestałeś?-mruknęłam, nadal nie mając ochoty otwierać oczu. Było tak dobrze. Aż nazbyt.
    - Jeszcze sobie byś pomyślała, że chcę cię tylko pocieszyć...
    - Cicho. Chociaż ty nie psuj mi tego wieczoru, proszę-powiedziałam, z niechęcią podnosząc powieki ku górze. W jego tęczówkach skrzyła się jeszcze resztka namiętności sprzed kilku chwil. Była niczym iskra, którą dzięki większemu ogniowi mogłabym jeszcze wzniecić. Bardzo, naprawdę bardzo tego chciałam. Ale po raz kolejny cichy głosik kurczowo podpowiadał, że na dzisiaj starczy tych wrażeń.
    - Co teraz zrobisz? O ile dobrze znam Morizta- tu zrobił pauzę, ponieważ to stwierdzenie nie tyczyło się tego, co zobaczył -nie odpuści od razu.
    - Nie wie, gdzie mieszkam. Więc może nie będzie mnie nachodzić-mruknęłam, kiedy oplótł ciasno ramionami moją talię i zaczęliśmy się kołysać w takt nieznanej muzyki, która grała tylko dla nas.
    - Słuchaj... A będziesz szła jutro na tą imprezę do klubu?-zapytał, chowając twarz w moich włosach.
    - Dam sobie z tym na razie spokój. A ty co proponujesz w zamian?-uśmiechnęłam się jak cwaniak, który wygrał właśnie los na loterii. Ciągle sobie powtarzałam, że ten pocałunek... Boże, przecież to było coś. Palnęłabym prawdziwą głupotę, gdybym nazwała to 'niczym'. To dopiero nowina ,,Wiesz, znamy się tylko godzin, zostańmy parą!''. Nie. Nie mogłam powtórzyć po raz kolejny tego samego błędu.
   - W miarę rewanżu zapraszam cię do siebie. Ale zrozumiem, jeśli to dla ciebie wszystko... za szybko-mruknął, uśmiechając się delikatnie.
   - Yhm.Będę miała to na uwadze-zachichotałam, a zły humor odszedł gdzieś w dal. Jednak nadal co chwila nawiedzał mnie obraz twarzy mojego byłego, kiedy się na niego wydarłam. Pewnie przez dłuższy czas nie da mi spokoju. Chciałam tu przyjechać, żeby odpocząć. Najwidoczniej życie po raz któryś szykowało jakąś niezbyt miłą niespodziankę, na którą nie miałam ochoty. Czasami miałam tego wszystkiego dość. Byłam zła na wszystkich. Nagle spostrzegłam, że oboje milczymy. Podniosłam wzrok wprost na szczere oczy blondyna.
   - Tylko nie skrzywdź mnie tak jak on, proszę- wyszeptałam błagalnie, prawie nie mogąc uwierzyć w to, że powiedziałam coś takiego właśnie Marco. To zakrawało wręcz o absurd. Nie mogłam oderwać się od jego oczu, czując, iż kiedy to zrobię, stracę ten moment na zawsze.
   - Nigdy tego nie zrobię. Obiecuję-zapewnił żarliwie, przytulając mnie do siebie mocno. Chciałam w to wierzyć. Tylko muszę znaleźć w sobie siłę potrzebną do tego, żeby to zrobić. I pozbyć się smutku raz na zawsze, zastępując go czymś piękniejszym.

*********
Trochę krótki, wiem. Ale następnym razem obiecuję się poprawić i napiszę dłuższy! Ech, i nasze pszczółki przegrały wczorajsze spotkanie. :c Ale nigdy się nie poddamy, prawda? :D

sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 5. Ten ostatni raz

                                              {Muzyka}

   Gdyby blondyn mnie nie trzymał w żelaznym uścisku, pewnie pobiegłabym i zepchnęłabym go z dachu. Przynajmniej pozbyłam się jednego z moich problemów, które powstały w momencie zobaczenia na własne oczy tego drania pozbawionego jakichkolwiek skrupułów. Nagle cały smutek odpłynął daleko stąd, zastąpiony przez niepohamowaną złość. Ale co to da? I tak nigdy nie cofną czasu i zdarzeń, które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego. Niemalże czułam, jak ktoś sięga dłonią w głąb mojego serca i rozdrapuje starą ranę, która ponownie zaczyna pulsować dławiącym bólem. Biłam Marco po klatce piersiowej zaciśniętymi pięściami, próbując się wydostać.
    - Jeszcze ci mało?! Zbyt mało mnie skrzywdziłeś?!- krzyknęłam w stronę Moritza, raniąc do dogłębnie. Miałam to gdzieś, co czuje w tej chwili. On tam nie miał na uwadze moich uczuć, kiedy... Pociągnęłam nosem, chowając twarz w zagłębieniu szyi piłkarza.
    - Daj mi się, chociaż wytłumaczyć, Lizz. Proszę, ten ostatni raz- poprosił zdławionym głosem, na jaki kilka temu jeszcze bym pewnie się nabrała jak ta idiotka. Nawet na niego nie spojrzałam, dając mu do zrozumienia wszystko, co chciałam przekazać moją postawą. Zaczął rozmawiać z Marco, na co kompletnie nie zwracałam uwagi. Wszystkie ich słowa zbiły się w jedną zbitą masę, tworząc szum. Właściwie... dlaczego musiał przyjechać tutaj akurat kiedy ja tu jestem? A mogło być tak pięknie.
   - Ciii, spokojnie. Już go tu nie ma- wyszeptał mi do ucha mój 'wybawca' na co momentalnie podniosłam głowę ku górze. Spojrzałam w miejsce, gdzie jeszcze kilka minut temu stał Mo. Odsunęłam się delikatnie od niego, stawiając kilka kroków w tył, tworząc bezpieczną przestrzeń między nami. Oddychałam głęboko, próbując opanować cały ogrom emocji, który wezbrał gwałtowną falą w mojej głowie.

    - Wszystko popsuł. Jak zwykle!- warknęłam, zaraz ponownie przybierając na twarzy maskę obojętnego smutku. Wciągnęłam niespokojnie powietrze do płuc. Po twarzy spłynęła mi pojedyncza łza. Marco sięgnął do niej i starł ją kciukiem, patrząc na mnie błyszczącymi oczyma. Miałam ochotę stąd uciec, ale jakiś cichy głosik w mojej głowie podpowiadał, że lepiej zostać.
    - Aż tak bardzo cię skrzywdził?- zapytał szeptem, na co ja tylko zmarszczyłam dotąd gładkie czoło. Bałam się takich pytań, bo jak dotąd opowiadałam o tym tylko mamie i Mirandzie. W tej chwili najlepszą opcją byłaby moja przyjaciółka, ale akurat ona była kilkanaście tysięcy kilometrów stąd, na jakimś castingu w Nowym Yorku. Zacisnęłam palce na krańcach bluzy, dyskretnie przytakując. Przygryzłam wargę, czekając na dalsze odpytywanie. Ku mojemu zdumieniu chyba zrozumiał, że nie mam ochoty rozmawiać na temat, który został rozgrzebany i teraz jest on dla mnie dość niekomfortowy. Westchnął, wkładając ostatecznie ręce do kieszeni.
   - W takim razie będziemy się zbierać. Odwiozę cię do twoich rodziców-powiedział lekko spiętym tonem głosu, na co w odpowiedzi coś zakuło mnie w piersi. Przecież to nie jego wina, że on powrócił, aktywując wszystkie złe wspomnienia. Odwrócił się od mnie, zaczynając pakować wszystko z powrotem do koszyka. Widziałam, że jego barki są spięte. Chciałam coś zrobić, ale nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa.
   - Marco... Przecież to nie twoja wina, że przyjechał. Nie wiedziałeś, że kiedyś... był inny- mruknęłam, wcale nie będąc do końca przekonana, czy aby na pewno się zmienił. Jakby na zawołanie powoli, jedna za drugą, łzy staczały się po i tak już mokrych policzkach. Spojrzał na mnie po raz któryś i miałam wrażenie, iż go teraz w jakiś sposób nie powstrzymam, to zaraz podbiegnie do w moją stronę i zacznie mnie całować aż do utraty tchu. Aczkolwiek przeznaczenia nie potrafiłam oszukać, co trafnie i dobitnie potrafił udowodnić mi Marco.
   - Przecież wiem-odparł, kręcąc głową- tylko znałem Moritza wcześniej i nie przyszło mi do głowy. że kiedykolwiek byłby w stanie skrzywdzić jakąś kobietę, a szczególnie ciebie.
   Objęłam się ramionami, obserwując go w miarę uważnie. Przygryzłam nerwowo wargę, spuszczając wzrok na czubki swoich butów. Przez całe moje życie prześladował mnie pech. Kiedy wszystko już zaczynało być super, nagle ktoś musiał to wszystko zmieść w drobny mak. Zeszliśmy powoli na dół, a schody pożarowe trzeszczały niemiłosiernie. Przez drogę do samochodu zdałam sobie sprawę, że papa i mama nie mogę zobaczyć mnie w takim stanie. Blondyn postawił pakunek na tylnym siedzeniu, po chwili obejmując mnie w talii. Z każdą chwilą szlochałam coraz głośniej, nie potrafiąc przestać. Chciałam wypłakać ten cały ból, który ukrywałam przez tyle lat. Dusiłam to w sobie, chodząc niczym tykająca bomba zegarowa, gotowa wybuchnąć. Kiedyś kochałam go jak głupia. W tym momencie nienawidziłam najbardziej z wszystkich znanych mi ludzi. Zaczęłam zadawać sobie pytanie, jakim cudem mogłam pokochać takiego mężczyznę. Byłam aż tak zaślepiona? Nagle poczułam, jak Reus mnie całuje. I było to jedyne, czego tak naprawdę pragnęłam. Znaliśmy się raptem kilka godzin, a on w pełnej swojej krasie potrafił mnie oczarować.
   ----------------------------------------------
Hej! :) Miło mi widzieć aż siedem komentarzy pod tamtym rozdziałem. Aczkolwiek muszę wam przyznać, że nie jestem jakoś średnio zadowolona z tego, co tutaj napisałam. Aczkolwiek tą ostateczną ocenę zostawiam wam, moi drodzy czytelnicy. ^^ Jak pewnie zauważyliście, została dodana funkcja obserwatorów i zmienione tło. Miłego czytania! :) 

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 4. Niemiły powrót

  Boże, nie mam zielonego pojęcia, co się ze mną dzieje. Jeszcze chwila, a na pewno bym go pocałowała. Jednakże musiał zobaczyć niepewność w moich oczach i odsunął twarz, tylko całując mnie delikatnie w czoło. Nadal trzymał ramiona na mojej talii, a zaczęłam wpatrywać się w mrugające gwiazdy na granatowym niebie. Nagle gwiazdo przecięła świetlista wstęga. Nie wiedziałam, czego tak naprawdę teraz chce. Wszystko... chyba miałam na miejscu. Rodzinę, wspaniałych przyjaciół. Tylko brakowało mi jednej rzeczy. A akurat o nią nawet ja bałam się poprosić. Milczeliśmy, aczkolwiek teraz chyba było to najlepszym wyjściem po tej kłopotliwej sytuacji, która nas oboje dość zdeprymowała. Marco wyjął z koszyka kiść winogron, dzieląc ją sprawnie na dwoje i jedną część podając mi. Oderwałam jeden owoc z gałązki i wrzuciłam sobie do ust.
   - Widziałem kilka twoich sesji w magazynach - odchrząknął, a ja poprawiłam głowę, która nadal leżała na jego klatce piersiowej - chociaż nie znam się dużo na modzie, ale bardzo ładnie wyszłaś.
   - Dziękuję - mruknęłam w odpowiedzi, przełykając kolejne winogrono. - Przedwczoraj dostałam nawet mailowo zaproszenie na sesję do niemieckiego Vogue za dwa tygodnie. I to w dodatku do Berlina.
   Z trudem ukryłam podekscytowanie w moim głosie. Dla takiej modelki jak ja to niesamowicie duże wyróżnienie, biorąc pod uwagę to, że nie jestem tak anorektycznie chuda jak pozostałe dziewczyny z branży. Nie licząc oczywiście Mirandy, rzecz jasna. Ona zawsze miała najlepiej z nas wszystkich, bo potrafiła zjeść ile chciała i nigdy nie tyła. A my przez cały czas musiałyśmy pilnować swojej wagi, by przypadkiem nie wypaść z pokazu u danego projektanta. Ale ta propozycja prawie zbiła mnie z nóg. Rzadko co było w stanie zrobić coś takiego. Albo ktoś.
   - Dobrze, że mi powiedziałaś! W takim razie będziesz miała towarzystwo w postaci mojej osoby? Wiem wiem, nie musisz nic mówić, że jesteś z tego zadowolona.
   Otwierałam i zamykałam usta, nie wiedząc, jak mogłabym skutecznie zaprotestować na jego propozycję. Lubiłam podróżować samotnie i wolałam nie porzucać swoich utartych przyzwyczajeń. Odwróciłam się bok, tak żeby widzieć jego zadowolony wyraz twarzy. Miałam ochotę go zedrzeć, ale po kilku sekundach doszłam do wniosku, że nawet przyjemnie patrzy się na coś takiego. Sapnęłam cicho, kiedy sam z swojej inicjatywy przewrócił mnie na drugą stronę, opasając moją talię ramionami. Zaczęłam się intensywnie wyrywać, a on ani myślał mnie puścić.
   - Jeśli to ma być ten... podryw... To jakoś.... słabo ci... idzie...- wysapałam, nadal dobrze się szamocząc. Mimowolnie przyszła mi myśl, że to nawet w jakiś pokręcony sposób mi schlebia. Nigdy nie mogłam pozwolić, by jakiś mężczyzna miał nad mną przewagę w jakiejkolwiek postaci. Nie po tym, co przeszłam i wycierpiałam. Zadrżałam, czując na swoim karku dotyk jego ust. Ostrożnie muskał nimi moją skórą, a ja nagle straciłam wszelką ochotę na dalszą walkę. Jego ciepły oddech wywołał gęsią skórkę na szyi i plecach. Czułam, jak przewierca moje barki spojrzeniem, które burzyło mur, jaki zbudowałam wokół siebie, nie pozwalając innym na poznanie mnie. Sama z siebie odwróciłam się do niego, napotykając oczy, które mówiły mi wszystko.
   - Naprawdę, doprawdy jesteś wyjątkową osobą, bo znamy się kilka godzin, a ja mam wrażenie, że znam cię o wiele dłużej - powiedział poważnym, a nawet lekko smutnym tonem. Nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku, a nasze usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów, po chwili milimetrów...
   - Kiedy nie zastałem cię w domu, tak myślałem, że tu przyjechałeś - powiedział rozradowany głos, a w następnej chwili umilkł. Podniosłam głowę, a moje serce w tym momencie prawie przestało bić. Zerwałam się gwałtownie na równe nogi, opierając ręce na biodrach. Dyszałam, nie mogąc się pozbierać po tym, co poczułam przed chwilą, kiedy patrzyłam na blondyna. On też stanął, uciekając wzrokiem od jednego do drugiego. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Płakać, wyć, czy też zacząć go okładać? Stałam jak wmurowana.
   - Moritz?- zapytałam słabym głosem, na jaki w normalnych okolicznościach bym sobie nie pozwoliła. Prawie zapomniałam, jak mnie potraktował i miałam ochotę podbiec do niego i wypłakać się na ramieniu. Ale tylko myśl, co takiego mi zrobił, utrzymywała mnie w dość trzeźwym stanie.
   - Lisa... Proszę cię, posłuchaj....
 Mój kochany Mo, dla którego poświęciłam samą siebie.
 Złamał mi moje serduszko.

piątek, 17 października 2014

Rozdział 3. Uwaga, ktoś mnie porywa

 Prychnęłam, coraz bardziej rozbawiona całą tą dziwną sytuacją. Za Marco stał jeszcze Mats, Kuba, Łukasz, Roman i Ilkay. Wpuściłam ich do domu, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia głośnym śmiechem. Blondyn obdarzył mnie dość radosnym spojrzeniem, jakby był małym dzieckiem, które dostało cukierka. Dobrze, może z tym akurat przesadziłam. Nikle podniosłam kąciki ust ku górze, stojąc bardziej z boku z założonymi rękami. Najwyraźniej to co powiedziałam, nieźle rozbawiło, ponieważ całą piątka miała na twarzach uśmiechy. Jak się okazało kilkanaście minut później, papa postanowił z nimi przetestować nową Fifę, która dotarła pocztą dopiero dzisiaj rankiem. Kiedy w końcu usiadłam na kanapie, miał czelność puścić do mnie oko! Teraz byłam prawie pewna, że ukartował to wszystko specjalnie. Chociaż nie mógł wiedzieć, co takiego strzeli mi do głowy przyleźć na jeden z wielu treningów. Po zainstalowaniu całego sprzętu do pierwszej, zaciętej rozgrywki stanął mój tata i nasz niesamowity bramkarz.
   - Przesuń się. Sama tutaj nie jesteś - Reus podał mi szklankę coli, korzystając z doskonałej okazji, żeby usiąść obok mnie z dala od ciekawskich spojrzeń innych zawodników. Byli oni bardziej zainteresowani przebiegiem wirtualnego meczu.
    - O nic cię nie prosiłam, kochaniutki - burknęłam niezbyt przyjaźnie - Tym bardziej o to, że zabierasz mi miejsce do siedzenia.
    - Niestety musimy przełożyć naszą kawę na inny termin - wyszeptał ostrożnie, jakby bojąc się mojej reakcji lub tego, że ktoś może usłyszeć cokolwiek. Na mojej twarzy wykwitł grymas, chociaż z jednej strony odczułam ulgę, a z drugiej... Sama nie wiedziałam, co o tym myśleć.
   - Szkoda. Będziesz jednak na imprezie, co nie?- odszepnęłam, w jakichś sposób być może chcąc go przeprosić za wcześniejszy ton, który nie był zbyt miły. Zaraz cały pokój wypełnił się gromkimi oklaski, ponieważ drużyna Romana w piętnastej minucie zdobyła gola. Cmoknęłam, widząc, że moja mama poszła najwyraźniej sobie odpocząć do sypialni. Poklepałam Marco po kolanie, wstając. Przez nikogo... no, prawie niezauważona przeszłam cichcem na taras. Odłożyłam pełną szklankę na parapet, zaraz opierając się o balustradę. Noc była jeszcze młoda, a ruch przycichł tak bardzo, jakby była co najmniej czwarta lub trzecia nad ranem.
    - Czyżbyś nie lubiła mojego towarzystwa?- zapytał głos za mną, od którego przeszły mi ciarki po plecach. Prychnęłam lekceważąco, a zimy wiatr rozwiał moje włosy i stworzył artystyczny nieład. Marco odgarnął mi kilka kosmyków sprzed przymkniętych powiek.
    - A czy powiedziałam ci coś takiego?- odparowałam, mając nadzieję, że skończy w końcu z tymi głupimi pytaniami.
   - Po prostu odniosłem takie wrażenie - mruknął, widocznie strofowany moimi słownymi 'atakami', które najwyraźniej nie leżały w jego naturze.
    - Pozory często mylą.
    - Chyba masz rację.
  Nagle zabrakło nam słów. Dziwne, nieprawdaż? Zazwyczaj paplałam jak zwyczajowa kobieta. Miranda miała mnie już zazwyczaj dość, uszy jej puchły od nadmiaru plotek o innych modelkach, celebrytach i tym podobne. Głęboko zaczerpnęłam powietrza. Lecz zanim odetchnęłam, poczułam, jak ramiona mężczyzny oplatają mnie w talii i unoszą do góry. Narzucił sobie mnie od tak na bark. Chyba wcale nie miał poczucia winy.
     - Gdzie chcesz zabrać moją córkę?! - wydarł się papa, trzęsąc się ze śmiechu. Pozostali goście też mieli niezły ubaw, obserwując całą tą sytuację.
      - Nie mogę powiedzieć!- odkrzyknął, schodząc schodami z drugiej strony tarasu. Moje głośne odgłosy protestu stłumił materiał koszulki chłopaka. Jęknęłam, bijąc go zawzięcie zaciśniętymi pięściami.
     - Policja! Ktoś mnie porywa! Niech ktoś wezwie policję!
Zostałam posadzona na przednim siedzeniu czarnego, smukłego mercedes z schowanym dachem.
      - Jesteś okropny!- powiedziałam oburzona, pocierając rękawem bluzy zaczerwienione policzki. On w odpowiedzi uśmiechnął się tylko jak prawdziwy cwaniak, po czym z piskiem opon ruszył do przodu. Wiatr smagał bezlitośnie moją twarz, a ja... czułam wolność, które przepływała mi pod rozpostartymi palcami. Z mojego zaciśniętego wyszedł okrzyk triumfu. W pewnym sensie po raz pierwszy od przyjazdu tutaj poczułam, że naprawdę korzystam z życia pełną miarą. Zajechaliśmy w nieznane mi rejony Dortmundu, w końcu zaparkowaliśmy za jakimś budynkiem. Blondyn pokazał mi schody pożarowe, które prowadziły na samą górę. Pokazałam mu język, wcale nie zamierzając na niego czekać. Wyjął koszyk piknikowy, następnie zaczął mnie doganiać w drodze na górę. Jednakże nie chciałam dać mu tej satysfakcji chociaż raz. I jako pierwsza dotarłam na dach. Prawie zachłysnęłam się powietrzem, widząc stąd panoramę rozświetlonego miasta. Było to niemal magiczne. Chociaż to raczej złe określenie.
    - Wiedziałam, że ci się spodoba - powiedział Marco, rozkładając na betonie koc w czarno-żółtą kratkę. Otworzył klapki koszyka, jednocześnie zapraszając, żebym usiadła obok niego. Zmarszczyłam czoło, mając dość tego... tego chłopaka, którego wbrew moim oczekiwaniom polubiłam. Usadowiłam się wygodnie, sięgając po garść winogron. Objął mnie ramieniem, nie zważając na mój krótkotrwały protest. Czułam jego ciepły oddech na karku, aż pod wpływem impulsu odwróciłam głowę. Przez kilka sekund patrzyliśmy sobie bez słowa w oczy. Boże, dawno nie czułam bardziej tego, że tutaj jest właśnie moje miejsce na ziemi.