wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 7. Prześladowca

      Chyba po raz pierwszy ucieszyłam się tak bardzo na powrót do własnego mieszkania. Zrzuciłam szpilki zgrabnymi ruchami stopy w przedpokoju, do kuchni wchodząc już boso. Chłodne kafelki przyjemnie ukoiły ból. Otworzyłam jedną z szafek, wyciągając z niej butelkę czerwonego wina, przy okazji biorąc też kieliszek. Miałam nadzieję, że wybrałam dobry rocznik. Koniecznie musiałam odpocząć i przemyśleć całą wczorajszą sytuację. Odmówiłam Marco dzisiejszego wyjścia do niego. Jednak wydawało mi się, że zdołał zrozumieć moją decyzję. Dzisiejszy dzień zdecydowanie nie należał do najlepszych. Odwiedziłam kilka studiów fotograficznych, zostawiając w nich moje portfolio pełne dobrych zdjęć. Za każdym razem miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Pokręciłam głową, uznając to jako kolejny wytwór mojej wybujałej wyobraźni. Z cichym westchnieniem przysiadłam na aksamitnej kanapie, po chwili zastanowienia nalewając sobie alkoholu do kieliszka. Umościłam się lepiej między miękkimi poduszkami, które przyjemnie łaskotały pokryte gęsią skórką ramiona.
    - Jak mogłam być tak głupia i wierzyć, że on kiedykolwiek mnie kochał?- mruknęłam sama do siebie, upijając łyk wina. I tak co raz. Z minuty na minutę byłam coraz bardziej zamroczona, chociaż nie do tego stopnia, żeby stracić kontakt z rzeczywistością. Być może po dłuższych rozmyślaniach uznałabym, iż jestem pijana, chociaż do tego pełnego stanu było mi jeszcze bardzo daleko. Do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka, który był teraz w tym wszystkim jakby nie na miejscu. Lekko chwiejnych krokiem podeszłam do drzwi, nadal starając się utrzymać silny kontakt z światem.
  -Znowu pijesz- powiedział karcąco mój gość, który był dla mnie niczym wielka, czarna plama na tle światła wypływającego z klatki schodowej. Dopiero po dłuższej chwili ukazał mi się w całości.
  -Moritz- parsknęłam krótkim śmiechem -śledzisz mnie?
  -Niezupełnie- przeczesał włosy ręką, uśmiechając się dość cwaniacko. Jakby żywił jakieś szanse do tego, że przez ten gest padnę mu do stóp. Niedoczekanie twoje.
  -To w takim razie co tutaj robisz?- palnęłam bez większej kontemplacji.
  - Chciałem normalnie z tobą porozmawiać. Na osobności. Jakoś wczoraj nie dałaś mi tej możliwości.
  - W ogóle twój mózg wielkości orzecha włoskiego doszedł do wniosku, jak twój widok mnie zabolał? Nic się nie zmieniłeś, mój drogi- jęknęłam przeciągle, czując potoki łez w kącikach oczu -Masz jeszcze czelność mieć pretensje?
  - Nie mam...- odparł, kręcąc głową. Zaczerpnęłam głęboko powietrza, nie chcąc robić sobie przerwy w tym, co teraz mam zamiar powiedzieć.
  - Poczekaj. Wiesz, że znajdujemy się w bardzo, ale to bardzo podobnej sytuacji jak w tamten pamiętny wieczór? Oboje byliśmy podpici, a ty wykorzystałeś moją naiwność i oddanie dla twojej osoby, by mnie wykorzystać!- wykrzyczałam, mając gdzieś sąsiadów, którzy pewnie ze strachu zaraz wezwą policję -A rano już cię nie było! Wyjechałeś, nawet nie czekając, aż się obudzę!
   - Musiałem!
 Trzasnęłam mu drzwiami przed nosem, nie mogąc dalej słuchać tych kłamstw. Byłam pod swoim własnym wrażeniem, ponieważ jeszcze nie zaczęłam ryczeć. Brawo, robię ogromne postępy. Z dnia na dzień robiłam się coraz bardziej odporna na niego, chociaż mimo moich najszczerszych chęci tego bólu w sercu nie potrafiłam zagłuszyć całkowicie. On zawsze tam był. Ruszyłam sztywnym krokiem w kierunku kanapy, chwytając butelkę. Cały alkohol, który kilka minut temu dał mi porządnego kopa, chyba gdzieś zniknął. Popiłam prosto z gwinta, chociaż w innych okolicznościach uznałabym to za obrzydliwe, ale mało co mnie to teraz obchodziło. Wyszłam na balkon, a podmuch zimnego powietrza zachwiał moją równowagę. Na szczęście zdołałam nie runąć jak długa przed siebie. Opierając się nonszalancko o balustradę wolną ręką wyjęłam komórkę z kieszeni spodni. Nie wybierałam długo osoby, do której miałam zadzwonić.
   - Liza?- zapytał zaspanym głosem Ciro Immobile.
   - Tak, tu dzwoni twoja Mona Liza- powiedziałam, wplatając w to sarkazm -Masz momencik, żeby wpaść do swojej przyjaciółki?
    - Już jadę, mała- pożegnał się szybko, więc natychmiast odłożyłam telefon na bok. Zachichotałam głośno, kiedy prawie strąciłam ją na ziemię. Straciłam ochotę na dalsze picie, bo poniekąd chciałam móc normalnie z nim porozmawiać. Kiedy kilka minut później usłyszałam pisk opon parkującego samochodu, wiedziałam, że to on. Nie powiedziałam na razie nic, zapraszając Włocha do mieszkania. Dopiero po ponownym wejściu na balkon nabrałam śmiałości do trudnej rozmowy, która jednak była dla mnie konieczna.
   - Mam nadzieję, że twoja ukochana nie będzie miała do ciebie pretensji z powodu mojej nagłej prośby.
   - Coś ty- mruknął, zamykając moją rękę w swojej -Opowiadaj, co ci tam leży na sumieniu.
   - Moritz wrócił- odpowiedziałam zdławionym głosem, wtulając twarz w jego ramię. Był dla mnie niczym starszy brat, którego nigdy nie miałam.
   - Mam jakoś zdziałać, żeby się odczepił?- zapytał delikatnie, kiedy moja opowieść dobiegła końca. Nie potrafiłam go okłamywać, dlatego wspomniałam też o pocałunku z Marco, aczkolwiek pomijając mało istotne szczegóły.
   - Na razie nie ma takiej potrzeby. Zobaczymy, czy nadal będzie ciągnął te prześladowania- uśmiechnęłam się przez łzy. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęły płynąć.
   - Spokojnie, młoda. Zawsze będziesz mogła na mnie liczyć.
   - Dziękuję za wszystko. Masz może ochotę na wino? Chociaż tamto odpada, bo piłam prosto z butelki- zaproponowałam, na co on tylko skinął głową. Weszliśmy z powrotem do salonu, więc pośpiesznie podeszłam do 'chudego' barku, sięgając po białe wino. Nie smakowało mi tak dobrze jak tamto, ale wiedziałam, że Ciro wręcz je uwielbia. Prawie zapomniałabym o kieliszku dla mojego przyjaciela, na szczęście w porę zauważyłam ten brak. Postawiłam je przed nim na przeszklonym stoliku, siadając po chwili obok swojego przyjaciela.
   - Co w takim razie zrobisz z... Marco?- zapytał ostrożnie, zerkając kątem oka na moją reakcję,
   - Sama jeszcze nie wiem- mruknęłam, przełykając szybko musujący płyn -Znam tego chłopaka zaledwie dzień.
    - To będzie tylko twoja decyzja- wzruszył ramionami, po czym wziął dość długi łyk wina.
    - Mi przede wszystkim potrzeba czasu. W dodatku pojawił się Mo, a on dodatkowo komplikuje sprawę- westchnęłam. Z cichym plaśnięciem odstawił kieliszek na stolik, nagle i bez żadnego uprzedzenia przyciągając mnie do siebie.
    - Masz całe grono przyjaciół. I nie masz potrzeby zawracania sobie głowy takimi ludźmi jak on, niewartymi twojej uwagi.
    - Myślałam, że jak tutaj przyjadę, to będę miała miała spokój- powiedziałam, prawie dławiąc się swoimi łzami -Nie mogę tutaj zostać, rozumiesz?
   - Możesz. Masz mnie, Jurgena i mamę, Marco, Mirandę. Dasz sobie z tym radę- odparł twardo, głaszcząc uspokajająco czubek mojej głowy. Skuliłam się w jego ramionach niczym zranione zwierzę szukające pocieszenia. Kołysałam mnie delikatnie. Czułam, że dalej tak nie potrafię. Cały dzień przepełniony pośpiechem i stresem dał o sobie znać. Powieki stawały się coraz cięższe. Nie miałam sił dalej trzymać ich w górze i pozwoliłam im swobodnie opaść, dając sobie czas na odpoczynek.
                                 ---------------------------------------------
Miło mi was witać. Ten rozdział to w sumie taki prezent od mnie dla was pod choinkę. Z jakże tej uroczystej okazji chciałam wam złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji nadchodzących chyżo świąt: smacznego karpia na wigilijnym stole, dużo prezentów pod choinką i szczęśliwego nowego roku! :D
   

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 6. Nie skrzywdzisz mnie?

      Byłam zaskoczona takim obrotem spraw. Otworzyłam szeroko oczy, na początku wcale nie odpowiadając na ten pocałunek. Pomimo braku mojej reakcji nie odsunął swoich ust, tylko spojrzał prosto w moje zaszklone oczy. Boże, czemu to musiało mnie spotkać? Zanim Marco zdążył już całkiem odchodzić od tego pomysłu, wplotłam rękę w jego jedwabiste włosy, z godną siebie pasją odpowiadając na to, co zrobił. Obrócił mnie w stronę samochodu, przyciskając delikatnie. Przejechałam wolną ręką po jego klatce piersiowej, zatrzymując się dopiero na twardych mięśniach brzucha. Coraz mocniej wpijał się w moje pełne usta, spijając z nich łapczywie całą słodycz. Nie mogłam powstrzymać krótkiego jęku, na co zareagował jeszcze gwałtowniej. Całował jak szalony, najwyraźniej nie mogąc przestać. Kurczowo zacisnęłam palce na jego karku, głaszcząc go pieszczotliwie. Co się ze mną działo? Nie wiem, najwyraźniej oszalałam. Nie potrafiłam tego przerwać, a myśl, że to może w każdej chwili znaleźć swój koniec, doprowadzała do tego, iż jeszcze bardziej tego pragnęłam. Po łzach pozostały tylko suche ścieżki na policzkach. Dyszałam ciężko, kiedy w końcu zaprzestał. Pogłaskał opuszkami palców moje skronie, na co tylko westchnęłam głucho.
    - Nie. Czemu przestałeś?-mruknęłam, nadal nie mając ochoty otwierać oczu. Było tak dobrze. Aż nazbyt.
    - Jeszcze sobie byś pomyślała, że chcę cię tylko pocieszyć...
    - Cicho. Chociaż ty nie psuj mi tego wieczoru, proszę-powiedziałam, z niechęcią podnosząc powieki ku górze. W jego tęczówkach skrzyła się jeszcze resztka namiętności sprzed kilku chwil. Była niczym iskra, którą dzięki większemu ogniowi mogłabym jeszcze wzniecić. Bardzo, naprawdę bardzo tego chciałam. Ale po raz kolejny cichy głosik kurczowo podpowiadał, że na dzisiaj starczy tych wrażeń.
    - Co teraz zrobisz? O ile dobrze znam Morizta- tu zrobił pauzę, ponieważ to stwierdzenie nie tyczyło się tego, co zobaczył -nie odpuści od razu.
    - Nie wie, gdzie mieszkam. Więc może nie będzie mnie nachodzić-mruknęłam, kiedy oplótł ciasno ramionami moją talię i zaczęliśmy się kołysać w takt nieznanej muzyki, która grała tylko dla nas.
    - Słuchaj... A będziesz szła jutro na tą imprezę do klubu?-zapytał, chowając twarz w moich włosach.
    - Dam sobie z tym na razie spokój. A ty co proponujesz w zamian?-uśmiechnęłam się jak cwaniak, który wygrał właśnie los na loterii. Ciągle sobie powtarzałam, że ten pocałunek... Boże, przecież to było coś. Palnęłabym prawdziwą głupotę, gdybym nazwała to 'niczym'. To dopiero nowina ,,Wiesz, znamy się tylko godzin, zostańmy parą!''. Nie. Nie mogłam powtórzyć po raz kolejny tego samego błędu.
   - W miarę rewanżu zapraszam cię do siebie. Ale zrozumiem, jeśli to dla ciebie wszystko... za szybko-mruknął, uśmiechając się delikatnie.
   - Yhm.Będę miała to na uwadze-zachichotałam, a zły humor odszedł gdzieś w dal. Jednak nadal co chwila nawiedzał mnie obraz twarzy mojego byłego, kiedy się na niego wydarłam. Pewnie przez dłuższy czas nie da mi spokoju. Chciałam tu przyjechać, żeby odpocząć. Najwidoczniej życie po raz któryś szykowało jakąś niezbyt miłą niespodziankę, na którą nie miałam ochoty. Czasami miałam tego wszystkiego dość. Byłam zła na wszystkich. Nagle spostrzegłam, że oboje milczymy. Podniosłam wzrok wprost na szczere oczy blondyna.
   - Tylko nie skrzywdź mnie tak jak on, proszę- wyszeptałam błagalnie, prawie nie mogąc uwierzyć w to, że powiedziałam coś takiego właśnie Marco. To zakrawało wręcz o absurd. Nie mogłam oderwać się od jego oczu, czując, iż kiedy to zrobię, stracę ten moment na zawsze.
   - Nigdy tego nie zrobię. Obiecuję-zapewnił żarliwie, przytulając mnie do siebie mocno. Chciałam w to wierzyć. Tylko muszę znaleźć w sobie siłę potrzebną do tego, żeby to zrobić. I pozbyć się smutku raz na zawsze, zastępując go czymś piękniejszym.

*********
Trochę krótki, wiem. Ale następnym razem obiecuję się poprawić i napiszę dłuższy! Ech, i nasze pszczółki przegrały wczorajsze spotkanie. :c Ale nigdy się nie poddamy, prawda? :D

sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 5. Ten ostatni raz

                                              {Muzyka}

   Gdyby blondyn mnie nie trzymał w żelaznym uścisku, pewnie pobiegłabym i zepchnęłabym go z dachu. Przynajmniej pozbyłam się jednego z moich problemów, które powstały w momencie zobaczenia na własne oczy tego drania pozbawionego jakichkolwiek skrupułów. Nagle cały smutek odpłynął daleko stąd, zastąpiony przez niepohamowaną złość. Ale co to da? I tak nigdy nie cofną czasu i zdarzeń, które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego. Niemalże czułam, jak ktoś sięga dłonią w głąb mojego serca i rozdrapuje starą ranę, która ponownie zaczyna pulsować dławiącym bólem. Biłam Marco po klatce piersiowej zaciśniętymi pięściami, próbując się wydostać.
    - Jeszcze ci mało?! Zbyt mało mnie skrzywdziłeś?!- krzyknęłam w stronę Moritza, raniąc do dogłębnie. Miałam to gdzieś, co czuje w tej chwili. On tam nie miał na uwadze moich uczuć, kiedy... Pociągnęłam nosem, chowając twarz w zagłębieniu szyi piłkarza.
    - Daj mi się, chociaż wytłumaczyć, Lizz. Proszę, ten ostatni raz- poprosił zdławionym głosem, na jaki kilka temu jeszcze bym pewnie się nabrała jak ta idiotka. Nawet na niego nie spojrzałam, dając mu do zrozumienia wszystko, co chciałam przekazać moją postawą. Zaczął rozmawiać z Marco, na co kompletnie nie zwracałam uwagi. Wszystkie ich słowa zbiły się w jedną zbitą masę, tworząc szum. Właściwie... dlaczego musiał przyjechać tutaj akurat kiedy ja tu jestem? A mogło być tak pięknie.
   - Ciii, spokojnie. Już go tu nie ma- wyszeptał mi do ucha mój 'wybawca' na co momentalnie podniosłam głowę ku górze. Spojrzałam w miejsce, gdzie jeszcze kilka minut temu stał Mo. Odsunęłam się delikatnie od niego, stawiając kilka kroków w tył, tworząc bezpieczną przestrzeń między nami. Oddychałam głęboko, próbując opanować cały ogrom emocji, który wezbrał gwałtowną falą w mojej głowie.

    - Wszystko popsuł. Jak zwykle!- warknęłam, zaraz ponownie przybierając na twarzy maskę obojętnego smutku. Wciągnęłam niespokojnie powietrze do płuc. Po twarzy spłynęła mi pojedyncza łza. Marco sięgnął do niej i starł ją kciukiem, patrząc na mnie błyszczącymi oczyma. Miałam ochotę stąd uciec, ale jakiś cichy głosik w mojej głowie podpowiadał, że lepiej zostać.
    - Aż tak bardzo cię skrzywdził?- zapytał szeptem, na co ja tylko zmarszczyłam dotąd gładkie czoło. Bałam się takich pytań, bo jak dotąd opowiadałam o tym tylko mamie i Mirandzie. W tej chwili najlepszą opcją byłaby moja przyjaciółka, ale akurat ona była kilkanaście tysięcy kilometrów stąd, na jakimś castingu w Nowym Yorku. Zacisnęłam palce na krańcach bluzy, dyskretnie przytakując. Przygryzłam wargę, czekając na dalsze odpytywanie. Ku mojemu zdumieniu chyba zrozumiał, że nie mam ochoty rozmawiać na temat, który został rozgrzebany i teraz jest on dla mnie dość niekomfortowy. Westchnął, wkładając ostatecznie ręce do kieszeni.
   - W takim razie będziemy się zbierać. Odwiozę cię do twoich rodziców-powiedział lekko spiętym tonem głosu, na co w odpowiedzi coś zakuło mnie w piersi. Przecież to nie jego wina, że on powrócił, aktywując wszystkie złe wspomnienia. Odwrócił się od mnie, zaczynając pakować wszystko z powrotem do koszyka. Widziałam, że jego barki są spięte. Chciałam coś zrobić, ale nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa.
   - Marco... Przecież to nie twoja wina, że przyjechał. Nie wiedziałeś, że kiedyś... był inny- mruknęłam, wcale nie będąc do końca przekonana, czy aby na pewno się zmienił. Jakby na zawołanie powoli, jedna za drugą, łzy staczały się po i tak już mokrych policzkach. Spojrzał na mnie po raz któryś i miałam wrażenie, iż go teraz w jakiś sposób nie powstrzymam, to zaraz podbiegnie do w moją stronę i zacznie mnie całować aż do utraty tchu. Aczkolwiek przeznaczenia nie potrafiłam oszukać, co trafnie i dobitnie potrafił udowodnić mi Marco.
   - Przecież wiem-odparł, kręcąc głową- tylko znałem Moritza wcześniej i nie przyszło mi do głowy. że kiedykolwiek byłby w stanie skrzywdzić jakąś kobietę, a szczególnie ciebie.
   Objęłam się ramionami, obserwując go w miarę uważnie. Przygryzłam nerwowo wargę, spuszczając wzrok na czubki swoich butów. Przez całe moje życie prześladował mnie pech. Kiedy wszystko już zaczynało być super, nagle ktoś musiał to wszystko zmieść w drobny mak. Zeszliśmy powoli na dół, a schody pożarowe trzeszczały niemiłosiernie. Przez drogę do samochodu zdałam sobie sprawę, że papa i mama nie mogę zobaczyć mnie w takim stanie. Blondyn postawił pakunek na tylnym siedzeniu, po chwili obejmując mnie w talii. Z każdą chwilą szlochałam coraz głośniej, nie potrafiąc przestać. Chciałam wypłakać ten cały ból, który ukrywałam przez tyle lat. Dusiłam to w sobie, chodząc niczym tykająca bomba zegarowa, gotowa wybuchnąć. Kiedyś kochałam go jak głupia. W tym momencie nienawidziłam najbardziej z wszystkich znanych mi ludzi. Zaczęłam zadawać sobie pytanie, jakim cudem mogłam pokochać takiego mężczyznę. Byłam aż tak zaślepiona? Nagle poczułam, jak Reus mnie całuje. I było to jedyne, czego tak naprawdę pragnęłam. Znaliśmy się raptem kilka godzin, a on w pełnej swojej krasie potrafił mnie oczarować.
   ----------------------------------------------
Hej! :) Miło mi widzieć aż siedem komentarzy pod tamtym rozdziałem. Aczkolwiek muszę wam przyznać, że nie jestem jakoś średnio zadowolona z tego, co tutaj napisałam. Aczkolwiek tą ostateczną ocenę zostawiam wam, moi drodzy czytelnicy. ^^ Jak pewnie zauważyliście, została dodana funkcja obserwatorów i zmienione tło. Miłego czytania! :) 

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 4. Niemiły powrót

  Boże, nie mam zielonego pojęcia, co się ze mną dzieje. Jeszcze chwila, a na pewno bym go pocałowała. Jednakże musiał zobaczyć niepewność w moich oczach i odsunął twarz, tylko całując mnie delikatnie w czoło. Nadal trzymał ramiona na mojej talii, a zaczęłam wpatrywać się w mrugające gwiazdy na granatowym niebie. Nagle gwiazdo przecięła świetlista wstęga. Nie wiedziałam, czego tak naprawdę teraz chce. Wszystko... chyba miałam na miejscu. Rodzinę, wspaniałych przyjaciół. Tylko brakowało mi jednej rzeczy. A akurat o nią nawet ja bałam się poprosić. Milczeliśmy, aczkolwiek teraz chyba było to najlepszym wyjściem po tej kłopotliwej sytuacji, która nas oboje dość zdeprymowała. Marco wyjął z koszyka kiść winogron, dzieląc ją sprawnie na dwoje i jedną część podając mi. Oderwałam jeden owoc z gałązki i wrzuciłam sobie do ust.
   - Widziałem kilka twoich sesji w magazynach - odchrząknął, a ja poprawiłam głowę, która nadal leżała na jego klatce piersiowej - chociaż nie znam się dużo na modzie, ale bardzo ładnie wyszłaś.
   - Dziękuję - mruknęłam w odpowiedzi, przełykając kolejne winogrono. - Przedwczoraj dostałam nawet mailowo zaproszenie na sesję do niemieckiego Vogue za dwa tygodnie. I to w dodatku do Berlina.
   Z trudem ukryłam podekscytowanie w moim głosie. Dla takiej modelki jak ja to niesamowicie duże wyróżnienie, biorąc pod uwagę to, że nie jestem tak anorektycznie chuda jak pozostałe dziewczyny z branży. Nie licząc oczywiście Mirandy, rzecz jasna. Ona zawsze miała najlepiej z nas wszystkich, bo potrafiła zjeść ile chciała i nigdy nie tyła. A my przez cały czas musiałyśmy pilnować swojej wagi, by przypadkiem nie wypaść z pokazu u danego projektanta. Ale ta propozycja prawie zbiła mnie z nóg. Rzadko co było w stanie zrobić coś takiego. Albo ktoś.
   - Dobrze, że mi powiedziałaś! W takim razie będziesz miała towarzystwo w postaci mojej osoby? Wiem wiem, nie musisz nic mówić, że jesteś z tego zadowolona.
   Otwierałam i zamykałam usta, nie wiedząc, jak mogłabym skutecznie zaprotestować na jego propozycję. Lubiłam podróżować samotnie i wolałam nie porzucać swoich utartych przyzwyczajeń. Odwróciłam się bok, tak żeby widzieć jego zadowolony wyraz twarzy. Miałam ochotę go zedrzeć, ale po kilku sekundach doszłam do wniosku, że nawet przyjemnie patrzy się na coś takiego. Sapnęłam cicho, kiedy sam z swojej inicjatywy przewrócił mnie na drugą stronę, opasając moją talię ramionami. Zaczęłam się intensywnie wyrywać, a on ani myślał mnie puścić.
   - Jeśli to ma być ten... podryw... To jakoś.... słabo ci... idzie...- wysapałam, nadal dobrze się szamocząc. Mimowolnie przyszła mi myśl, że to nawet w jakiś pokręcony sposób mi schlebia. Nigdy nie mogłam pozwolić, by jakiś mężczyzna miał nad mną przewagę w jakiejkolwiek postaci. Nie po tym, co przeszłam i wycierpiałam. Zadrżałam, czując na swoim karku dotyk jego ust. Ostrożnie muskał nimi moją skórą, a ja nagle straciłam wszelką ochotę na dalszą walkę. Jego ciepły oddech wywołał gęsią skórkę na szyi i plecach. Czułam, jak przewierca moje barki spojrzeniem, które burzyło mur, jaki zbudowałam wokół siebie, nie pozwalając innym na poznanie mnie. Sama z siebie odwróciłam się do niego, napotykając oczy, które mówiły mi wszystko.
   - Naprawdę, doprawdy jesteś wyjątkową osobą, bo znamy się kilka godzin, a ja mam wrażenie, że znam cię o wiele dłużej - powiedział poważnym, a nawet lekko smutnym tonem. Nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku, a nasze usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów, po chwili milimetrów...
   - Kiedy nie zastałem cię w domu, tak myślałem, że tu przyjechałeś - powiedział rozradowany głos, a w następnej chwili umilkł. Podniosłam głowę, a moje serce w tym momencie prawie przestało bić. Zerwałam się gwałtownie na równe nogi, opierając ręce na biodrach. Dyszałam, nie mogąc się pozbierać po tym, co poczułam przed chwilą, kiedy patrzyłam na blondyna. On też stanął, uciekając wzrokiem od jednego do drugiego. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Płakać, wyć, czy też zacząć go okładać? Stałam jak wmurowana.
   - Moritz?- zapytałam słabym głosem, na jaki w normalnych okolicznościach bym sobie nie pozwoliła. Prawie zapomniałam, jak mnie potraktował i miałam ochotę podbiec do niego i wypłakać się na ramieniu. Ale tylko myśl, co takiego mi zrobił, utrzymywała mnie w dość trzeźwym stanie.
   - Lisa... Proszę cię, posłuchaj....
 Mój kochany Mo, dla którego poświęciłam samą siebie.
 Złamał mi moje serduszko.

piątek, 17 października 2014

Rozdział 3. Uwaga, ktoś mnie porywa

 Prychnęłam, coraz bardziej rozbawiona całą tą dziwną sytuacją. Za Marco stał jeszcze Mats, Kuba, Łukasz, Roman i Ilkay. Wpuściłam ich do domu, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia głośnym śmiechem. Blondyn obdarzył mnie dość radosnym spojrzeniem, jakby był małym dzieckiem, które dostało cukierka. Dobrze, może z tym akurat przesadziłam. Nikle podniosłam kąciki ust ku górze, stojąc bardziej z boku z założonymi rękami. Najwyraźniej to co powiedziałam, nieźle rozbawiło, ponieważ całą piątka miała na twarzach uśmiechy. Jak się okazało kilkanaście minut później, papa postanowił z nimi przetestować nową Fifę, która dotarła pocztą dopiero dzisiaj rankiem. Kiedy w końcu usiadłam na kanapie, miał czelność puścić do mnie oko! Teraz byłam prawie pewna, że ukartował to wszystko specjalnie. Chociaż nie mógł wiedzieć, co takiego strzeli mi do głowy przyleźć na jeden z wielu treningów. Po zainstalowaniu całego sprzętu do pierwszej, zaciętej rozgrywki stanął mój tata i nasz niesamowity bramkarz.
   - Przesuń się. Sama tutaj nie jesteś - Reus podał mi szklankę coli, korzystając z doskonałej okazji, żeby usiąść obok mnie z dala od ciekawskich spojrzeń innych zawodników. Byli oni bardziej zainteresowani przebiegiem wirtualnego meczu.
    - O nic cię nie prosiłam, kochaniutki - burknęłam niezbyt przyjaźnie - Tym bardziej o to, że zabierasz mi miejsce do siedzenia.
    - Niestety musimy przełożyć naszą kawę na inny termin - wyszeptał ostrożnie, jakby bojąc się mojej reakcji lub tego, że ktoś może usłyszeć cokolwiek. Na mojej twarzy wykwitł grymas, chociaż z jednej strony odczułam ulgę, a z drugiej... Sama nie wiedziałam, co o tym myśleć.
   - Szkoda. Będziesz jednak na imprezie, co nie?- odszepnęłam, w jakichś sposób być może chcąc go przeprosić za wcześniejszy ton, który nie był zbyt miły. Zaraz cały pokój wypełnił się gromkimi oklaski, ponieważ drużyna Romana w piętnastej minucie zdobyła gola. Cmoknęłam, widząc, że moja mama poszła najwyraźniej sobie odpocząć do sypialni. Poklepałam Marco po kolanie, wstając. Przez nikogo... no, prawie niezauważona przeszłam cichcem na taras. Odłożyłam pełną szklankę na parapet, zaraz opierając się o balustradę. Noc była jeszcze młoda, a ruch przycichł tak bardzo, jakby była co najmniej czwarta lub trzecia nad ranem.
    - Czyżbyś nie lubiła mojego towarzystwa?- zapytał głos za mną, od którego przeszły mi ciarki po plecach. Prychnęłam lekceważąco, a zimy wiatr rozwiał moje włosy i stworzył artystyczny nieład. Marco odgarnął mi kilka kosmyków sprzed przymkniętych powiek.
    - A czy powiedziałam ci coś takiego?- odparowałam, mając nadzieję, że skończy w końcu z tymi głupimi pytaniami.
   - Po prostu odniosłem takie wrażenie - mruknął, widocznie strofowany moimi słownymi 'atakami', które najwyraźniej nie leżały w jego naturze.
    - Pozory często mylą.
    - Chyba masz rację.
  Nagle zabrakło nam słów. Dziwne, nieprawdaż? Zazwyczaj paplałam jak zwyczajowa kobieta. Miranda miała mnie już zazwyczaj dość, uszy jej puchły od nadmiaru plotek o innych modelkach, celebrytach i tym podobne. Głęboko zaczerpnęłam powietrza. Lecz zanim odetchnęłam, poczułam, jak ramiona mężczyzny oplatają mnie w talii i unoszą do góry. Narzucił sobie mnie od tak na bark. Chyba wcale nie miał poczucia winy.
     - Gdzie chcesz zabrać moją córkę?! - wydarł się papa, trzęsąc się ze śmiechu. Pozostali goście też mieli niezły ubaw, obserwując całą tą sytuację.
      - Nie mogę powiedzieć!- odkrzyknął, schodząc schodami z drugiej strony tarasu. Moje głośne odgłosy protestu stłumił materiał koszulki chłopaka. Jęknęłam, bijąc go zawzięcie zaciśniętymi pięściami.
     - Policja! Ktoś mnie porywa! Niech ktoś wezwie policję!
Zostałam posadzona na przednim siedzeniu czarnego, smukłego mercedes z schowanym dachem.
      - Jesteś okropny!- powiedziałam oburzona, pocierając rękawem bluzy zaczerwienione policzki. On w odpowiedzi uśmiechnął się tylko jak prawdziwy cwaniak, po czym z piskiem opon ruszył do przodu. Wiatr smagał bezlitośnie moją twarz, a ja... czułam wolność, które przepływała mi pod rozpostartymi palcami. Z mojego zaciśniętego wyszedł okrzyk triumfu. W pewnym sensie po raz pierwszy od przyjazdu tutaj poczułam, że naprawdę korzystam z życia pełną miarą. Zajechaliśmy w nieznane mi rejony Dortmundu, w końcu zaparkowaliśmy za jakimś budynkiem. Blondyn pokazał mi schody pożarowe, które prowadziły na samą górę. Pokazałam mu język, wcale nie zamierzając na niego czekać. Wyjął koszyk piknikowy, następnie zaczął mnie doganiać w drodze na górę. Jednakże nie chciałam dać mu tej satysfakcji chociaż raz. I jako pierwsza dotarłam na dach. Prawie zachłysnęłam się powietrzem, widząc stąd panoramę rozświetlonego miasta. Było to niemal magiczne. Chociaż to raczej złe określenie.
    - Wiedziałam, że ci się spodoba - powiedział Marco, rozkładając na betonie koc w czarno-żółtą kratkę. Otworzył klapki koszyka, jednocześnie zapraszając, żebym usiadła obok niego. Zmarszczyłam czoło, mając dość tego... tego chłopaka, którego wbrew moim oczekiwaniom polubiłam. Usadowiłam się wygodnie, sięgając po garść winogron. Objął mnie ramieniem, nie zważając na mój krótkotrwały protest. Czułam jego ciepły oddech na karku, aż pod wpływem impulsu odwróciłam głowę. Przez kilka sekund patrzyliśmy sobie bez słowa w oczy. Boże, dawno nie czułam bardziej tego, że tutaj jest właśnie moje miejsce na ziemi.
 

sobota, 27 września 2014

Rozdział 2. Odważna czy nie?

   Sapnęłam głucho, próbując uwolnić swoje ciało od Marco. Dopiero po dłuższej chwili zdałam sobie sprawę, jak dwuznacznie to zabrzmiało. Bynajmniej jedyna pociecha taka, że nie powiedziałam tego na głos. Jak jakiś imbecyl wpatrywał się prosto w moje oczy, kiedy zbytnio nie miałam na to najmniejszej ochoty. W końcu nacisk nieco zelżał, z czego niechybnie skorzystałam. Wstałam pośpiesznie, otrzepując niewidzialne okruszki z spodenek oraz krańca koszulki. Przygryzłam wargę, udając, iż nie chcę na niego patrzeć. Zawiązałam rozwiązane sznurówki, zerkając po kolei na każdego z chłopaków. Zaciskali mocno usta, nie wiedząc, czy aby na pewno można się z tego śmiać lub zachować względny spokój. Nie chciałabym być w ich skórze, gdyby jednak się na to zdecydowali. Papa dobrze wiedział, że zrobiłam to w pewien sposób specjalnie. Znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny w tym towarzystwie. Zmarszczył czoło, próbując całą swoją uwagę skupić na coraz lepszej grze chłopaków. Z minuty na minutę zdawali sobie sprawę wraz ze mną z całego planu, który miał zmęczyć nas do ostatniej kropli potu. Chciał osiągnąć 'maksimum'. Bieganie po ulicach i na wybiegach w wysokich obcasach pozwoliło mi wyrobić dobrą formę. Od czasu do czasu czułam palący wzrok blondyna pełzający po moich plecach. Czułam wtedy lekkie zawroty głowy, zarazem mając ochotę podbiec do niego i powiedzieć mu coś... tylko co? Potrząsnęłam czupryną, wracając do rzeczywistości.
   - I jak? Ładny mam tyłek?- zażartowałam, kiedy schodziliśmy do oddzielnych szatni. - A tak na serio, jak grałam?
   - Może być...- Erik puścił oko w moim kierunku, aczkolwiek to nie rozwiało moich wątpliwości.
   - Chwileczkę... masz na myśli moje pośladki czy grę?- uniosłam brew ku górze, mając na celu rozbawić całe spięte towarzystwo.
   - Lizz, idziemy całą drużyną w piątek do klubu. Wybrałabyś się z nami?- zaproponował żywo Mats, pocierając kark ręcznikiem. Najwyraźniej cenił sobie odpowiedź pozytywną.
    - Czemu nie. Masz mój numer, więc zadzwoń - wzruszyłam ramionami, odchodząc w przeciwną stronę. Po całym ciele przebiegł mi taneczny dreszcz, ale ja się nie odwróciłam. Spuściłam lekko głowę, mając tego wszystkiego po dziurki w nosie. Opuszkami palców delikatnie dotknęłam policzka i niemalże natychmiast tego pożałowałam. Zapiekło wściekle. Jeśli miałam koniecznie iść na tą imprezę, to coś musiało mi zniknąć do tego czasu. Zdążyłam tylko przebrać przepocone ubranie na bardziej świeże, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Nie musiałam zbytnio wysilać swojego mózgu, żeby wiedzieć, kto to. Odkrzyknęłam spokojnie, żeby wszedł.
    - Nie mam zielonego pojęcia, co tym razem kombinujesz - zaczął komentować całe zajście papa, przerywając tylko na krótszą chwilę - ale mi się to już nie podoba.
    - Chyba każdemu może pójść sznurówka - wymruczałam najbardziej niewinnym tonem, podnosząc na niego w końcu swój wzrok. Miałam ochotę dość dobitnie mu wytłumaczyć, że to wszystko było po prostu zwykłym przypadkiem. Zacisnęłam pięści, aż zbielały mi kostki.
     - Wpadniesz do nas teraz na kolację?- spytał tata, któremu najwyraźniej przeszła ochota na jakąkolwiek kłótnię. Westchnęłam, taksując jego twarz wzrokiem. Drobna siateczka zmarszczek, której jeszcze nie było rok temu, teraz była.
   - Miałam taki zamiar - odparłam, biorąc ciężkawą torbę do ręki.
   - Podobno Puma na prezentacją potrzebują jakiegoś kobiecego akcentu. Mówili mi o tym już jakiś czas temu i pomyślałem, że może będziesz miała ochotę wziąć w czymś takim udział - dodał szybko, kiedy wychodziliśmy, widząc moją pytającą minę. Ściany były obwieszone kolorowymi fotografiami, lecz niektóre były czarno-białe. Zgodziłam się, ponieważ i tak nie miałam nic lepszego do roboty ani żadnych ważniejszych sesji, które mogłabym odłożyć. Poszliśmy do swoich samochodów. Nagle zwróciłam swój wzrok na auto stojące obok. Posiadało ono charakterystyczną rejestracją, dzięki któremu mogłam poznać właściciela. Pośpiesznie wyjęłam z bocznej kieszonki  notes wraz z długopisem.
                Może tak kawa? Jeśli jesteś pozytywnie nastawiony i nie zraziło cię to, co zrobiłeś, zapraszam na nią jutro po treningu ok. 16. do kawiarni Black Muse. Przyjdziesz, prawda? ;) Nie przepuścisz takiej okazji. :) 
                                                                                  Lisa
   Zarzuciłam włosami, goniąc swoje chłodne myśli. Wcisnęłam liścik przez cienką szparkę niedomkniętej szyby. Ja, ponoć taka odważna osóbka, nie miałam odwagi zaprosić mężczyzny na ra... Nie! Wymierzyłam sobie siarczysty policzek w umyśle. To przecież tylko zwykła kawa- powtarzałam niczym mantrę, zaciskając palce na kierownicy. Jeszcze tego mi brakowało, żeby wprowadzić w moje życie zamęt. Chciałam spokoju, który miał mi zapewnić przyjazd do tego miejsca. Przeliczyłam się, i to sporo.
                                                            ********
- Mamo - jęknęłam po raz wtóry w geście bezradnego protestu nastoletniej dziewczynki. Chwilę, w jej głowie zawsze będę miała tylko dwanaście lat.- Już starczy tego!
     Swoją frustrację skierowałam ku talerzowi, na którym leżała podwójna porcja mięsa oblana grzybowym sosem. Przełknęłam nerwowo ślinę, nabijając głośno na widelec apetycznie wyglądający zielony groszek z grubymi talarkami marchewki. Takie jedzenie było w sam raz, chociaż muszę przyznać, że od czasu do czasu miałam zjeść coś naprawdę niezdrowego. Dawno odeszłam od takich rzeczy.
   - Jurgen zdołał cię namówić na prezentację ich sponsora?- zagadnęła, biorąc ściereczkę do rąk.
   - Yhm... W końcu nie będę gnić w mieszkaniu sama - mruknęłam pośpiesznie, wkładając do ust kolejną porcję jedzenia. Mama była świetną kucharką, nie to co ja, kompletne beztalencie w tej dziedzinie. Wolę nie wspominać swojej pierwszej jajecznicy. Papa był dzisiaj wyjątkowo milczący, co uznałam za znak ostrzegawczy i jednocześnie wzbudziło uśpioną ciekawość. Coś szykował, nie powiadamiając mnie o tym. Najwyraźniej po raz kolejny chciał mnie zdenerwować- sumie to normalne, ponieważ oboje działaliśmy sobie od czasu do czasu na nerwach. Kiedy napotkał moje natarczywe spojrzenie, prawie niezauważalnie poniósł wargi ku górze. Ha, teraz byłam pewna swoich domysłów. Nie miałam najmniejszych wątpliwości. Rozległ się dzwonek do drzwi, na co tylko uniosłam brwi. Tata drgnął, ale zdążyłam go uprzedzić.
    - Boże, czy ty za mną łazisz?- powiedziałam głośno, widząc postać stojącą na progu.
   

niedziela, 14 września 2014

Rozdział 1. Kupić ci okulary?

    Szeroko otwartymi oczyma spoglądałam na zgrabny tor, jaki zakreślała piłka. Nie minęła chyba nawet sekunda czy dwie, po czym poczułam piekący ból na policzku. Spięłam mięśnie ud, z trudem utrzymując równowagę na poprzeczce. Mając gdzieś tych kilkoro ludzi, którzy pewnie zadawali sobie pytanie, skąd mogłam się wziąć, zjechałam po siatce wraz z torbą. Niestety, dobrze wiedziałam, iż czerwony ślad po celnym trafieniu zaczyna być coraz bardziej czerwony. Szczypał, ale ja nie mogłam po sobie poznać tej chwili słabości. Pojedyncza łza spłynęła z kącika zeszklonych oczy. Starłam ją dyskretnym gestem, jakbym odgarniała sobie grzywkę z alabastrowego czoła.  Mężczyzna, który śmiał to zrobić, wyforsował swoją pozycję przed wszystkimi kolegami, stawiając dwa kroki naprzód. Papa złapał go ramię, mając doświadczenie i wiedzę, która pozwalała mu unikać dość skutecznie ataków wredoty mojego autorstwa. Szłam w ich kierunku nonszalanckim krokiem, jakbym byłą nieświadoma, że pewna część twarzy poważnie ucierpiała. Przygryzłam wargę, zarzucając włosami dumnym gestem. Dopiero teraz byłam w stanie przyjrzeć się sprawcy całego zdarzenia. Blond fryzura była widocznie zarzucona na jedną stronę. Koszulka napinała się w kilkunastu strategicznych punktach, także od razu było widać, że na treningach nie próżnuje. Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiłam z siebie taką cyniczną osobę. Odetchnęłam głęboko, próbując uspokoić poczucie własnej wartości, które o mało ze mnie nie wykipiało. Schowałam kosmyk włosów za ucho, będąc coraz bliżej celu. Opuszkami palców przejechałam delikatnie po ognistym śladzie.
   - Wszystko w porządku?- zapytał, wyrywając się od nacisku taty. - Marco, a ty...
   - Lisa. A tak ogółem, to kupić ci okulary?- zapytałam, spoglądając na niego spod uniesionej brwi. Wyglądał na dość zmieszanego całą tą sytuacją, aczkolwiek po 'wylukaniu' mojej rozbawionej miny niezauważalnie podniósł kąciki ust do góry. Wszyscy koledzy z drużyny zaczęli śmiać się z tej całej sytuacji za jego plecami. Przytuliłam się w końcu do swojego rodzica, dając upust całym swoim uczuciom. Zapach jego stałych i oryginalnych perfum  zadział kojąco na moje skołatane serce. Powiedział mi do ucha, że bardzo za mną się stęsknił. Wymruczałam coś bardziej niezrozumiałego pod nosem, niczym mała dziewczynka nie potrafiąc powstrzymać swoich rąk od rozdzielenia ich z dłonią taty. Kiedy jednakże w końcu nadeszła ta chwila, zauważyłam, że wszyscy po kolei chichoczą.
  - Ha, ha. Jestem strasznie ciekawa, czy po tym jak okiwam was wszystkich po kolei będziecie mieć takiego banana na twarzy - fuknęłam, zadzierając nos do góry niczym nastolatka. Pogroziłam im na dodatek palcem. Reakcja całej drużyny wcale mnie nie zdziwiła, ponieważ tylko Erik i Shinji wzięli to na poważnie.
  - A jeśli tego nie zrobisz... co będziemy mieli w zamian?- zapytał... Mats stłumionym głosem, machając do mnie ręką. Prychnęłam, już myśląc, że ta stara wyga w ogóle nic nie powie i będzie siedział prawie tak cichutko jak mysz pod miotłą. Z nim znałam się najlepiej, ponieważ miałam kilka wspólnych sesji z Cathy. Raz czy dwa byliśmy we trójkę na kawie w Paryżu. Chociaż od naszego spotkania minęło trochę czasu.
  - Moją dozgonność wdzięczność, plus mocna kawa w zestawie gratisowym!- krzyknęłam, wchodząc do tunelu prowadzącego do szatni. Weszłam do tej, z której zazwyczaj korzystają goście. Nigdy starałam się nie zapomnieć o tym, że byłam Borusse. Byłam nawet na ich meczu w Lidze Mistrzów, bo akurat właśnie miałam wolne. Usiadłam na ławce, rozpinając suwak od dżinsów. Po dłuższej chwili byłam już przebrana w cały strój. Czułam się niesamowicie. Pierwszy raz tak naprawdę czułam, że jestem wolna od wszystkiego i wszystkich wokół. Związałam włosy w koński kucyk. Miarowe dudnienie korków o podłogę pobudziło pragnienie zwycięstwa, jakie nie czułam od czasów skończenia liceum. To tam po raz ostatni moja noga dotykała piłki. Jak wczoraj pamiętam te ostatnie zawody. Popołudniowe słońce ukuło mnie w oczy. Papa spojrzał na mnie widocznie zdziwiony, kiwając głową wzdłuż linii autowej. Pierwszorzędna rozgrzewka musi być jako pierwsza, jeśli mam ochotę w jednym kawałku dotrzeć do domu.
  - Zobaczymy, czy będziesz w stanie mnie dogonić!- zawołał w do mnie kierunku Auba, podbijając piłkę coraz bardziej do góry.
   - Będziesz leżał i kwiczał na ziemi, oglądając mój zgrabny tyłek pędzący do przodu - prychnęłam, natychmiast ucinając całą dyskusję, która nawet na dobre się nie rozpoczęła. Tata zakrył twarz dłonią, próbując ukryć zażenowaną minę spowodowaną zachowaniem swojej jedynej córki. Prawie już zapomniałam o policzku, kierując rozbrający uśmiech w kierunku tego blondyna. Dyskretnie pomachał w moim kierunku ręką. Sapnęłam cicho, próbując skoncentrować i skierować ogłupiałe myśli na tym, co mam przed sobą. Jakimś cudem dotrwałam do końca. Głęboko zaczerpnęłam powietrza, studząc oddech. Zostałam przydzielona do jednej z drużyn. Naprzeciwko mnie stał właśnie on, sondując moją twarz spojrzeniem. Powietrze między nami rozdarł przeciągły dźwięk gwizdka. Boże, kto go wychował - pomyślałam, widząc, jak bez większych problemów frunie do przodu, między nogami zręcznie prowadząc piłkę. Spięłam wszystkie mięśnie, dopiero po kilkunastu metrach doganiając tego cwaniaka. Nagle poczułam, jak tracę równowagę, którą chciałam za wszelką cenę utrzymać.  W akcie odwagi pociągnęłam koszulkę Marco, po czym oboje poturlaliśmy się na murawę. Skończyło na tym, że to tym razem Marco był górą i na mnie leżał. Chyba nawet mu tak wygodnie.

piątek, 12 września 2014

Prolog

   Jęknęłam, próbując zdusić w sobie kiełkujące uczucie bezradności. Zacisnęłam ręce na kaszmirowej poduszce, mając gdzieś to, że miałam jakieś pół godziny temu odwiedzić moich rodziców. Mój apartament miał ogromne, panoramiczne okno, dzięki któremu miałam wgląd praktycznie na całe centrum Dortmundu. W oddali można było nawet dostrzec niewyraźne kontury Signal Iduna Park. O ile się nie mylę, papa pewnie już w tej chwili zaczyna trening z swoimi piłkarzami. Zerknęłam wyraźnie znudzona na tykający zegarek, postanawiając sobie postanowienie, że już nigdy nie będzie tak głupia. Tak, głupia! Zacisnęłam mocno zęby, kiedy miałam ochotę krzyknąć. Czemu dałam się namówić swojej rodzinie, żeby się tu przeprowadzić? Będę musiała wszystko zaplanować tak, żeby nikt tak naprawdę nie miał najmniejszej ochoty wprowadzać w wszystkim swoich poprawek. Szczególnie dotyczyło to mamy. Miała gdzieś wszelakie dowody na to, iż jestem pełnoletnia. Nawet kiedy odnosiłam pierwsze, znaczące sukcesy zawsze była do wszystkiego sceptycznie nastawiona. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Kiedy skierowałam swoje kroki w stronę nowoczesnej kuchni, która z salonem była oddzielona tylko barem, przeciągłe brzęczenie rozległo się w mojej kieszeni. Po co ten palant jeszcze ma do mnie czelność dzwonić?
   Nalałam sobie szklankę wody z butelki, leniwie przechodząc z pokoju do pokoju. Nawet nie wiedziałam co zrobić z dodatkowym pomieszczeniem... chociaż w sumie mogłabym go przeobrazić w pełnowymiarową garderobę. Ten pomysł niemalże od razu mi się spodobał. Chichocząc niczym wariatka zaczęłam chodzić po korytarzu na palcach, wykonując proste piruety. Humor zmieniał mi się niczym kierunek wiatru. Nagle naszła mnie ochota na jakieś drobne szaleństwo, które dopełniłoby do końca ten szampański nastrój. Podkręciłam dźwięk prawie na maksimum, po czym uniosłam ramiona ku górze. Istniała taka ewentualność, że jakaś biedna babcia mieszkająca powyżej spadła z fotela. W poczuciu pełnej pełnej euforii miałam to gdzieś. Nabrałam ochoty na coś szalonego... znieruchomiałam, dostrzegając w zakątkach swojej głowy doskonały plan. Jeśli nie odwiedziłam papy w domu, to niby czemu nie miałabym nie wstąpić do niego na trening i przy okazji zrobić coś szalonego?
   Z głośnym stukotem odstawiłam szklankę na blat stolika kawowego, pędząc w stronę sypialni. Na wierzch poszła sportowa torba, zaraz potem czarno-żółta koszulka z nowego sezonu wraz z spodenkami. Natomiast korki były zakopane aż na samym dnie szafy. Pieszczotliwym gestem przejechałam kciukiem po linii sznurówek, nie wiedząc, dlaczego zawsze ciągałem je w każdą swoją podróż. Znajdowały się w ostatniej walizce, ale zawsze tam były... Potrząsnęłam głową, pobijając w kilka sekund prędkość światła w pakowaniu ubrań. Potarłam wierzchem dłoni spocone czoło, uśmiechając się pod nosem. Miałam jedynie nadzieję, że być może w pewnym sensie będą nawet uradowani moim widokiem. Musieli o mnie słyszeć... aczkolwiek jeśli nie, to miałam przypomnieć im, że jestem  przede wszystkim córką ich trenera. Nie chciałabym być dla nich na początek wredna... ale cóż.
   Mknęłam niecierpliwie ulicami Dortmundu z dużą prędkością. Na swoje szczęście przez całą drogę miałam zielone światło. Z donośnym piskiem zaparkowałam na parkingu, prawie zarysowując czarne, sportowe auto o dość oryginalnej rejestracji. Z panującego ruchu przed stadionem wywnioskowałam, iż dzisiaj tam mają trening. Nie pytając się nikogo o zdanie weszłam w ciemne korytarze, w końcu wychodząc na trybuny za bramką. Pierwsze, co mnie zadowoliło, to że wszyscy stali plecami do mnie. Po stalowej barierce ześlizgnęłam się po stalowej barierce na murawę, stąpając w stronę bramki. Poprawiłam na ramieniu pas torby, zaciskając kurczowo ręce na słupku. Przez całą drogę na 'górną' częścią bramki dość się wymęczyłam. Ale widok był tego warty! Wymachiwałam nogami na poprzeczce niczym mała dziewczynka na huśtawce. Torbę położyłam za sobą na siatce, żeby przypadkiem mi nie zawadzała. Nagle jeden z piłkarzy odwrócił się w tył, wykopując mocno piłkę w moją stronę. A ona leciała prosto na mnie.